„Na co ci te drzewa? Przyjdzie jesień, liści nasypie i będziesz mieć robotę ze sprzątaniem, a jeszcze wiatr jakiś się zdarzy i będziesz musiał połamane gałęzie zbierać. Chce ci się?” Ten sposób myślenia powoduje, że miasta jedno za drugim zastępują zielone place i skwery betonowymi połaciami. Rozwiązanie jest nieestetyczne, kosztowne i kompletnie pozbawione sensu w czasach katastrofy klimatycznej.
Ostatnia wielka inwestycja za 14 milionów złotych to rynek w Leżajsku. W pień wycięto wszystkie rosnące tam drzewa i krzewy, splantowano trawniki, a całość pokryto betonowymi płytami. Teraz jest czysto i schludnie. Nikt nie musi sprzątać jesiennych liści. Zrobiło się tak sterylnie, że nawet muchy są sztuczne.
W Zakliczynie, kawałek od Krakowa, podobnie jak w Leżajsku, tylko taniej – 12 milionów. W Kutnie drożej – 40 milionów. Mieszkańcy zastanawiają się nad nową nazwą placu. Prowadzą dwie: „granitowa pustynia” i „betonowy bunkier”. W Gnieźnie osiągnęli ten poziom wybetonowania, że radny na jednej z rozgrzanych słońcem ławek usmażył jajecznicę. Sytuacja jest analogiczna w Kielcach, Lubaczowie, Kutnie, Wągrowcu, Wadowicach, Włocławku, Parczewie, Skierniewicach, Bartoszycach czy w Wołominie, choć w tym ostatnim postawiono kilka rachitycznych drzewek w nowoczesnych donicach z cortenu – cienia nie dają, ale są i nie zasłaniają jednego z najbrzydszych pomników papieża w Polsce.
Nie tylko miasta tną drzewa na potęgę. W Tatrach w Dolinie Chochołowskiej na terenie parku narodowego trwa „przebudowa drzewostanu i wykonywanie zadań ochronnych”. To samo jest w Bieszczadach czy na Mazurach. Tam lasy przypominają szachownicę. Według przyrodników lasy wycina się na potęgę. Leśnicy odpierają zarzuty, tłumacząc, że powierzchnia lasów nie maleje, a wręcz rośnie. Organizacje ekologiczne mówią, że coś z tymi statystykami jest nie tak i publikują interaktywną mapę planowanych wycinek opartą na ogólnodostępnych danych. Mapa jest czerwona od zaznaczonych punktów: https://mapy.lasyiobywatele.pl/zanim-wytna-twoj-las.html. Wycinka to nie jedyny problem. Ciężki sprzęt wygniata w poszyciu lasu głębokie koryta, którymi odpływa woda, w efekcie grunt się degraduje, zbocza dolin są rozmywane, korzenie wyciętych drzew przestają stabilizować ziemię, a deszcz zabiera cenne składniki odżywcze. Dobrze zachowane lasy magazynują wodę w okresach wilgotnych i oddają ją kiedy jest sucho. Gdy nie ma lasu, lokalne podtopienia są normą.
Ciągle słyszymy historie o tym, jak przydrożne drzewo zabiło kierowcę. Drzewa są niebezpieczne. Atakują rozpędzone auta i zabijają ludzi. Trzeba je wycinać. W konsekwencji przydrożne aleje są usuwane i w zamian nie sadzi się nowych, bo przecież też mogą stać się agresywnymi drzewami-mordercami.
A przecież, jak twierdzi dr Dominik Drzazga z Katedry Zarządzania Miastem i Regionem na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego w rozmowie z PAP: „Jeden duży buk produkuje tyle tlenu, co mniej więcej tysiąc siedemset 10-letnich, małych buków. To właśnie duże drzewa tak naprawdę są potrzebne w miastach, a nie ich małe sadzonki”. Do tego dochodzi cień, czyli ochrona przed upałem, nawilżanie powietrza dzięki transpiracji (czynne parowanie wody z nadziemnych części roślin) i magazynowanie dwutlenku węgla. Jak podaje w jednym z raportów IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu), wylesianie i degradacja lasów odpowiadają za ok. 13 proc. antropogenicznych emisji CO2 na świecie, a my przykładamy do tego rękę.
Oczywiście leśnicy czy włodarze miast chwalą się nasadzeniami w miejsce wyciętych starych drzew, nie chcą jednak pamiętać, że te rachityczne patyki, które wtykają w ziemię, staną się drzewami za kilkadziesiąt lat, o ile dotrwają, bo przecież zaraz przyjdą nowi urzędnicy z kompletnie nowa wizją zadrzewienia miasta, lasu czy nieużytków i wytną do cna to, co posadzili poprzednicy.