Rząd szykuje dla nas kolejną „niespodziankę”. Jest nią przegłosowany w Sejmie projekt ustawy o Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Polski w latach 2007–2022. Z tym że pod hasłem „komisja” kryje się tak naprawdę sąd specjalny, kierujący się iście „specjalnymi” zasadami, niemającymi nic wspólnego z regułami demokracji, praworządności i sprawiedliwości.
Samo sformułowanie „sąd specjalny” może wywołać ciarki i nasunąć skojarzenia o powrocie do czasów głębokiego terroru. W czasie II wojny światowej naziści z upodobaniem stawiali Polaków przed takimi właśnie Sondergerichte, a więc sądami specjalnymi, których głównym zadaniem była walka ramię w ramię z Wehrmachtem i SS o oczyszczenie z niższej rasy przestrzeni życiowej dla prawdziwych Aryjczyków pod pozorem zaprowadzania porządku. Funkcję tę „sądy” sprawowały z zapałem i bardzo sumiennie, unicestwiając w parodiach procesów sądowych tysiące Polaków, skazywanych na śmierć za krzywe spojrzenie na Niemca. Jak łatwo się domyślić, regulamin tych specyficznych organów nie przewidywał możliwości apelacji ani jakiejkolwiek obrony. Decyzje ich były ostateczne, posiedzenia często trwały nie dłużej niż kilka lub kilkanaście minut, a wyroki wykonywano nader sprawnie i szybko, aby nieszczęsny skazany nie zabierał już dłużej niemieckim panom czasu i powietrza.
Wojskowymi Sądami Specjalnymi posługiwało się także Polskie Państwo Podziemne. Oczywiście nie można porównywać w tym zakresie sądów niemieckich i polskich, gdyż te pierwsze były narzędziem ślepego i barbarzyńskiego terroru, a te drugie powstały w celu wymierzania zasłużonej kary zbrodniarzom, zdrajcom i szmalcownikom. Nie można jednak zaprzeczyć temu, że od strony technicznej mechanizm ich funkcjonowania był nieco zbliżony. Osoby skazywane na śmierć przez polskie sądy podziemne również nie miały możliwości się bronić, a o postawieniu im jakichkolwiek zarzutów dowiadywały się w chwili, gdy widziały skierowany między oczy pistolet i słyszały legendarne słowa: "W imieniu Polski Podziemnej…”. Niewykluczone, że dochodziło do tragicznych pomyłek. Takich decyzji wymagały jednak tamte okrutne czasy. Nie istniała fizyczna możliwość zorganizowania procesu wraz z postępowaniem dowodowym przedstawicielom i sprzymierzeńcom władz okupacyjnych, a mordowany naród miał moralne prawo bronić swojego prawa do istnienia wszelkimi możliwymi sposobami.
Nie ulega jednak wątpliwości, że taka forma wymierzania sprawiedliwości w każdych innych okolicznościach niż wojenne i absolutnie ekstremalne jest nie do pomyślenia. Alianci nawet tuż po zakończeniu wojny nie zabijali przecież na miejscu każdego nazisty, który wpadł im w ręce, lecz przeprowadzali procesy norymberskie, podczas których oskarżonym przysługiwały wszystkie prawa dostępne im w cywilizowanych czasach i w cywilizowanych państwach, a więc przede wszystkim – prawo do obrony. Dlatego teraz, gdy PiS ni stąd, ni zowąd ogłasza potrzebę powrotu jakiejś formy sądu specjalnego, trudno powstrzymać się od przecierania oczu ze zdumienia.
A jak taki współczesny sąd specjalny, czy też oficjalnie komisja, miałby funkcjonować? Tworzyć mieliby go wyłącznie politycy (nie prawnicy!) wybrani przez Sejm. Jeszcze bardziej niż sam 9-osobowy skład tego organu szokuje zakres jego kompetencji. Otóż miałby on możliwość wydawania ostatecznych decyzji bez przewidzianej procedury odwoławczej (!) w ramach zarzutów dotyczących materii: stwierdzenia działania pod wpływem rosyjskim na szkodę Rzeczypospolitej, wydania pod wpływem rosyjskim szkodliwej dla Polski decyzji, a nawet samego zaprzeczania, jakoby działanie miało jakikolwiek związek z wpływami rosyjskimi! Kto będzie miał wątpliwą „przyjemność” przetestowania działania nowego aparatu PiS na własnej skórze? Ten „zaszczyt” może przypaść funkcjonariuszom publicznym, członkom zarządu i rad nadzorczych, syndykom, likwidatorom spółek... w skrócie – każdemu, kto w jakikolwiek sposób narazi się obozowi rządzącemu. Sąd specja... to znaczy komisja nie będzie brała jeńców, a do walki wytoczy najcięższe działa, gdyż dane na temat „wroga” będzie mogła pozyskiwać w każdy sposób – również stosując metody etycznie wątpliwe i nie respektując zasad tajemnicy adwokackiej, notarialnej, radcowskiej, lekarskiej czy dziennikarskiej. Z pozyskaną wiedzą zrobi absolutnie wszystko, co będzie chciała, bo przecież oskarżony bez prawa obrony ma związane ręce i nie podejmie polemiki z „niezbitymi” wnioskami na temat swojej winy.
Brzmi absurdalnie? Bo taki właśnie jest ten cały projekt. Oczywiście w aktualnej sytuacji trudno nazwać Rosję przyjaznym, neutralnym, czy nawet choćby cywilizowanym państwem. Podejrzenia dotyczące działań na rzecz Rosji w przestrzeni publicznej powinny być naturalnie traktowane poważnie i dokładnie weryfikowane. Nie ma jednak absolutnie żadnych podstaw, żeby wprowadzać w tym celu jakiś wyjątkowy tryb i pozbawiać oskarżonego podstawowego prawa, którym dysponuje on od niepamiętnych czasów, a więc prawa do obrony! Nie jesteśmy w stanie wojny i nie musimy działać w Podziemiu. Prawo do obrony przez oskarżonego istnieje tak długo, jak długo egzystuje sama koncepcja sądów i wymiaru sprawiedliwości. Było oczywiste nawet w postrzeganych dziś jako zacofane i barbarzyńskie epokach starożytności i średniowiecza. Co więcej, prawo do sądu i do obrony jest fundamentalnym prawem człowieka, na straży przestrzegania którego stoi Unia Europejska i wiele organizacji pozarządowych. Jest to coś tak naturalnego i oczywistego, że nie dziwi nas obrona nawet najcięższych zbrodniarzy, których tożsamość i wina nie budzą wątpliwości.
Nie trudno domyślić się, w jaki sposób nowe „prawo” może być nadużywane. Łatwo zauważyć realne niebezpieczeństwo, że w praktyce zostanie ono skierowane nie tyle przeciwko sługom Rosji, ile po prostu przeciw ludziom niewygodnym dla władzy. Nie można na to pozwolić. Dopóki istnieją i znaczą cokolwiek pojęcia państwa, sprawiedliwości, prawa i demokracji, dopóty nie można odmówić prawa do obrony i samemu Hitlerowi, gdyby raptem okazało się, że jednak uciekł do Ameryki Południowej i w zdrowym powietrzu lasów amazońskich dożył 134 lat. Adwokaci diabłów – i tych prawdziwych, i tych urojonych przez mitomanów z PiS-u – nie mogą pozostać bezrobotni.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.