Tegoroczna wiosna zaczęła się pechowo dla Marka Zuckerberga i jego współpracowników. W stronę Mety, firmy amerykańskiego przedsiębiorcy szerokim strumieniem płyną pozwy ze strony reklamodawców oraz organizacji konsumenckich, zarzucających jej podawanie nieprawdziwych informacji w kwestii potencjalnego zasięgu reklam. Tylko w USA współpracujące z Metą firmy podnoszą, że gigant mediów społecznościowych przy pomocy fałszywych kont zawyżył liczbę potencjalnych widzów aż o 400%.
W ostatnich dniach sąd w San Francisco orzekł, że reklamodawcy mogą grupowo pozwać Metę w związku z oskarżeniami o to, iż firma okłamuje reklamodawców w sprawie „potencjalnego zasięgu” ich reklam. A to oznacza, że nie tylko widocznie wymiar sprawiedliwości dopatrzył się w ich roszczeniach zasadności, ale również że dzięki wspólnemu pozwowi poszkodowani mogą liczyć na znacznie większe wypłaty, niż gdyby występowali na drogę sądową osobno i indywidualnie.
Mowa jest o pieniądzach niebagatelnych – z racji swoich niezgodnych z prawem działań Meta może być winna reklamodawcom ponad 7 miliardów dolarów. Jest to kwota, która nawet dla tak ogromnej korporacji, jak Meta nie pozostaje bez znaczenia, chociaż z pewnością jej nie pogrąży. Stanowi ona bowiem jedynie 20% całkowitego zysku Zuckerberga i spółki z reklam w tych mediach społecznościowych (Instagram oraz Facebook) w 2023 roku. Firma z siedzibą w Menlo Park w Kalifornii informowała bowiem, że reklamy na tych dwóch portalach wygenerowały ok. 135 miliardów dolarów przychodu i złożyło się to na ok. 39 miliardów dolarów zysku.
W jaki sposób oszacowano poniesione straty? Sztucznie stworzone konto mogło według właściciela platformy „oglądać” reklamę czy filmik influencera w całości. Jednak nie mogło zrobić tego, co dla reklamodawcy jest przecież kluczowe – zakupić produktu. Wprowadzał więc w błąd reklamodawcę co do rzeczywistej wartości otrzymywanych przychodów.
Niestety nie jest to pierwsze tego typu nieuczciwe zagranie ze strony Mety. Podobnie niepokojąca sytuacja miała miejsce w 2020 roku. Wtedy pozywające firmy dochodziły swoich praw, ponieważ firma Zuckerberga, jak podkreślali skarżący, świadomie zawyżała swoje wskaźniki wideo przez ponad rok. W skardze wskazano, że średnie wyniki oglądalności zostały „podkręcone” aż o 900%. Według amerykańskiego pisma „The Atlantic” Meta zaliczała „wyświetlenie”, gdy użytkownik oglądał wideo przez co najmniej trzy sekundy. Reklamodawca łatwo mógł więc przeoczyć, że Meta pokazuje liczby, które uwzględniają wyświetlenia bez zaangażowania użytkowników. A takie zawyżone informacje zachęciły reklamodawców do zaangażowania jeszcze większych środków finansowych w reklamę. Środków, które – jak możemy się domyślać – zostały w ten sposób bezpowrotnie utopione, gdyż niemożliwe było ich odrobienie poprzez wirtualną i de facto nieistniejącą nadwyżkę konsumentów. W rezultacie ogromne ilości godzin pracy i środków zostały zmarnowane, gdyż marketingowcy gonili za wyświetleniami, ale ich filmiki oglądane były przez ułamki zakładanego czasu.
Dlaczego incydent z 2020 roku niczego nie nauczył kierownictwa Mety? Zapewne dlatego, że wówczas firma zrejterowała ze sporu sądowego i poszła na ugodę. W ramach tego porozumienia zapłaciła śmieszną dla siebie kwotę zaledwie 40 milionów dolarów. Już wtedy była to kropla w przychodach Mety z reklam w mediach społecznościowych, które wynosiły ok. 55 miliardów dolarów.
Tym razem wygląda jednak na to, że scenariusz sprzed 4 lat nie powtórzy się, a Meta zostanie zmuszona zmierzyć się z odpowiedzialnością za swoje działania. Co więcej, Mark Zuckerberg może spodziewać się zarzutów nie tylko ze strony swoich rodaków. Poza Amerykanami skargi kierują przeciwko niemu także Europejczycy. Pod koniec lutego osiem organizacji konsumenckich złożyło skargi do krajowych organów nadzorujących dane, zarzucając firmie stworzenie „zasłony dymnej”. Chodzi o oferowanie (od listopada 2023 roku) użytkownikom możliwości korzystania z płatnej wersji bez reklam. A jeśli zainteresowany tego nie zrobi? Umożliwia tym samym Mecie targetowanie reklam na podstawie m.in. historii przeglądania. Skarżący twierdzą, że narusza to ogólne rozporządzenie o ochronie danych Unii Europejskiej, czyli RODO, które za najpoważniejsze naruszenia dopuszcza kary sięgające 4% rocznych przychodów.
Meta odpiera te zarzuty argumentem, iż daje wybór swoim użytkownikom. Jednak organizacje konsumenckie przekonują, że cały proces jest niejasny, bardzo trudno wycofać raz wydaną zgodę, a użytkownicy w Europie nie mogą płacić korporacji za to, że realizuje ich prawa.
To, czy rzeczywiście Meta łamie unijne prawo konsumenckie, stosując nieuczciwe, zwodnicze i agresywne praktyki, w tym częściowo blokując konsumentom możliwość korzystania z usług w celu zmuszenia ich do szybkiego podjęcia decyzji, a także podając przy tym wprowadzające w błąd i niekompletne informacje, zostanie dopiero zweryfikowane. Już teraz jednak jest pewne, iż konieczne będzie na nowo ustalenie reguł wiążących wszystkie strony umów, oraz że technologiczny gigant nie może nigdy – z racji swojej pozycji oraz niemal nieograniczonych zasobów finansowych – stawiać siebie ponad prawem.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.