DMA i DSA

Realne skutki wirtualnej rewolucji

Chociaż dziś nie potrafimy już sobie wyobrazić życia prywatnego oraz zawodowego bez internetu, to nie jest on bynajmniej stałym i niezmiennym bytem, czego dowodem są nieustanne próby „prawnego” ujarzmienia przez prawodawcę nieprzebytych głębin sieci.

Zofia Brzezińska
Foto: cristianstorto/Adobe stock

Naturalnie, takie zamiary nie powinny nikogo dziwić – w końcu sam internet rozwija się i zmienia nie tyle nawet każdego dnia, co  każdej sekundy. Miliardy ludzi ze wszystkich 195 państw świata bezustannie zamieszczają w nim swoje posty, pliki, artykuły, wypowiedzi i filmy. Bezpośrednio przekłada się to oczywiście na bezpieczeństwo wszystkich jego użytkowników w każdym  znaczeniu tego słowa – poczynając od bezpieczeństwa fizycznego, a skończywszy na bezpieczeństwie prawnym. Ten drugi wymiar bezpieczeństwa już od wielu lat jest obiektem szczególnego zainteresowania Unii Europejskiej, która w 2012 roku próbowała zapewnić mu ochronę poprzez podpisanie kontrowersyjnego porozumienia wielostronnego ACTA, mającego ustalić międzynarodowe standardy w walce z naruszaniem własności intelektualnej. Rzesze przeciwników dokumentu dopatrujące się w nim ograniczenia wolności w internecie ruszyły wówczas tłumnie na demonstracje, wznosząc protesty. Dziś, chociaż na horyzoncie widnieje możliwość wejścia w życie równie brzemiennych w skutki aktów prawnych o akronimach DMA i DSA, nikt nie reaguje już z takim niepokojem jak wtedy, gdy w grę wchodziło słynne ACTA. Czym właściwie są te nowe przepisy i czy rzeczywiście nie warto się nimi przejmować?

Już na wstępie trzeba zaznaczyć, że rozwiązania zawarte w DMA i DSA zostały niedawno przyjęte przez Parlament Europejski, co oznacza, iż bezwarunkowo zmienią one rzeczywistość internetową przynajmniej na terenie państw członkowskich. Oczywiście zanim się to stanie, muszą jeszcze przejść procedurę negocjacji między Parlamentem Europejskim a Radą Unii Europejskiej. A jest o czym negocjować!

Zmianie ulegną bowiem zasady wykorzystywania danych osobowych przez przedsiębiorców, na których to metodach głównie budowały swoją potęgę największe firmy technologiczne (BIG-TECH’y). Celem takiego manewru jest wzmocnienie konkurencji – której istnienie, choć będące zmorą dla przedsiębiorców, dla konsumentów jest jednak więcej niż korzystne.

– DMA i DSA nie wzbudzają jednak większych emocji wśród tych, których w założeniu mają chronić, czyli „konsumentów” treści, czy też kupujących w internecie usługi lub produkty, a to w największym stopniu właśnie nas – „internautów’ – dotykają te zmiany. Nie w sposób bezpośredni, ale zmianami regulatorzy chcą doprowadzić do tego, że internet będzie miejscem bardziej bezpiecznym w kontekście danych osobowych, czy mniej zmanipulowanym przez nieprawdziwe informacje, a reklamy mają w mniejszym stopniu opierać się na profilowaniu – wyjaśnia Robert Stolarczyk, prezes zarządu Promotraffic, jednej z czołowych polskich agencji digital marketingowych dla e-commerce i b2c.

Czy oznacza to, że nowy pomysł Unii przyczyni się do zmniejszenia inwazyjności rynku coraz bardziej natarczywej reklamy internetowej? Taki efekt ucieszyłby zapewne wielu internautów, zmęczonych agresywnym forsowaniem reklam wciskanych w każdą, najmniejszą cząstkę sieci oraz irytująco wyskakujących w najbardziej nieodpowiednich momentach, np. podczas pracy umysłowej wymagającej wyjątkowej koncentracji. Do takiej optymistycznej wizji nie ma co jednak zbyt szybko się przyzwyczajać – w końcu internet nie znosi próżni, a i wielkie koncerny nie zrezygnują tak łatwo z niewyobrażalnych dochodów, gwarantowanych im dotychczas dzięki monopolowi zapewniającemu częstotliwość i intensywność wyświetlanych reklam. Powszechnie przecież wiadomo,  że reklama jest nie tylko dźwignią handlu, ale też podstawą finansowych imperiów gigantów. Unia jednak, opierając się na zasadach rządzących światem ekonomii, doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie wynikają z monopolu. I to właśnie z nim planuje walczyć poprzez DMA i DSA, które zakładają wprowadzenie nowych obowiązków dla dotychczasowych gigantów – platform internetowych. Jeśli forsowane zmiany wejdą w życie, platformy będą musiały tłumaczyć się z każdej reklamy, wyjaśniać swoje algorytmy, ograniczać profilowanie oraz zwiększyć wybór dla użytkowników. Nie będą już też mogły arbitralnie usuwać legalnych treści. Zwolennicy jeszcze większego ograniczenia wszechwładzy platform alarmują, że i tak kontrola nad widocznymi treściami pozostanie w ich rękach, a wymagany standard przejrzystości jest w kontekście reklam zbyt ogólny. Nawet najwięksi malkontenci nie mogą jednak zaprzeczyć rewolucyjnemu potencjałowi kilku najistotniejszych regulacji: zakazu łączenia danych osobowych z różnych serwisów i źródeł, zakazu zmuszania użytkowników do korzystania z różnych usług tej samej platformy oraz zakazu preferowania własnych usług.

Pozostaje pytanie, czy aby osiągnąć wspomniane cele, nie wystarczyłyby istniejące uregulowania? Należy zwrócić uwagę, że dotychczasowe rozwiązania prawne sięgają początku wieku i bez wątpienia są już przestarzałe. W czasie, kiedy powstawały, nikt jeszcze nie wyobrażał sobie scenariusza, w którym firmy takie jak Google, Apple, czy Facebook (Meta) zrewolucjonizują świat wirtualny, w tak diametralnie mocny sposób wpływający również na życie poza internetem. Dlatego też nie można nikogo winić, że skutek uboczny ich działań doprowadził do tego, iż, wykorzystując globalny zasięg i niemal nieskończone możliwości marketingowe, owi giganci zamknęli drogę do sukcesu mniejszym firmom.

I chociaż naturalnym jest to, że nie wszystkim pisany jest sukces o tej samej skali, to Unia stoi na stanowisku, iż tam gdzie funkcjonują wielkie firmy, nie ma pola do pełnej, uczciwej konkurencji. Zdaniem ekspertów, konsumenci często nieświadomie godzą się na konkretne rozwiązania, bo nie wiedzą, że istnieją inne, które mogą przynieść im ten sam, a może i lepszy efekt. Nowe prawo antymonopolowe ma za zadanie przyspieszyć dochodzenia w sprawie konkurencji, a firmy technologiczne mają zapewnić użytkownikom dostęp do konkurencyjnych usług. Kary mogą wynieść nawet do 10% globalnych przychodów firmy!

 Nie dziwi zatem fakt, że sprawa jest szeroko komentowana w kręgach polityków, przedsiębiorców i lobbystów. Prezydent Francji Emmanuel Macron wiąże z regulacją szczególne nadzieje w kontekście zbliżającej się kampanii prezydenckiej. Liczy na to, że odpowiednio szybko zaimplementowane na gruncie prawa krajowego przepisy pomogą zapobiegać rozprzestrzenianiu się fake newsów. Ponadto polityk chce wykorzystać ustawodawstwo wymierzone w BIG TECH-y jako wyjątkowo chwytliwy punkt kampanii.

W obliczu tak gorącej, zakulisowej debaty może zdumiewać fakt, że sprawa nie wywołała praktycznie żadnego echa w środowisku zwykłych internautów. Robert Stolarczyk zauważa:

– Brak wyczulenia na zmiany, które wprowadzają te akty prawne zapewne bierze się stąd, że są one bardzo skomplikowane i trudno nimi zainteresować, a później na trwale przebić się do świadomości konsumentów. Nie mamy więc debaty, tak jak w przypadku ACTA. Wtedy dyskusja rozpoczęła się od ulicy – tłumaczy specjalista.

Chociaż trudno nie zgodzić się z taką argumentacją, to jednak doświadczenie podpowiada, że nawet tak pozornie nie dotyczące przeciętnych obywateli sprawy prędzej czy później dotykają bezpośrednio także ich. Niestety, zazwyczaj mocniej i dotkliwiej niż finansową oraz intelektualną elitę, będącą motorem tych zmian, ale dysponującą środkami umożliwiającymi zniwelowanie przykrych konsekwencji swoich wyborów. Biorąc jednak pod uwagę, że DMA i DSA są skierowane niejako „przeciwko” potentatom, miejmy nadzieję, że dojdzie tu do głosu wyjątek od reguły i zwykli obywatele ucierpią w najmniejszym, możliwym stopniu.


Przeczytaj też:

Elektroniczna rewolucja

Nie jest przesadą stwierdzenie, że elektroniczna rewolucja to globalny, nieodwracalny proces trwający już od wielu lat i obejmujący wszystkie dziedziny ludzkiego życia. W dobie pandemii, ekran komputera stał się niemal naszą drugą skórą. Chyba nie jest zatem przypadkiem, że po...

Ktokolwiek widział, Ktokolwiek wie...

Dawniej plakaty z podobiznami przestępców zdobiły miejskie płoty i mury. Dziś Polska ma prawo domagać się wydania każdego poszukiwanego Europejskim Nakazem Aresztowania. Czy możemy zatem czuć się bardziej bezpieczni?

Legalne źródła fundamentem nieśmiertelności sztuki

Przygnębiająca atmosfera obecnych czasów – niekończąca się pandemia, pogłębiający się kryzys klimatyczny i ekonomiczny oraz coraz bardziej niepewna przyszłość sprawiają, że do wielu ludzi szczególnie mocno przemawiają apokaliptyczne wizje zawarte w twórczości Zdzisława Beksińskiego. Czy to jest p...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę