Od jakiegoś czasu internety mielą temat apostazji. Co chwila słyszymy, że to jakiś Podsiadło stał się apostatą, jakiś Organek, Barciś, Margaret, coś przebąkiwała Agnieszka Włodarczyk... Trudno ocenić, czy to moda wśród celebrytów, potrzeba serca, czy, jak twierdzą prawicowe portale, próba zdobycia popularności. Te portale nie dostrzegają pewnego problemu (istotnego dla kościoła oczywiście), że jeśli to próba zdobycia popularności, to wpisuje się w trendy obowiązujące wśród publiczności. Nie wyznacza ich, tylko wzmacnia i eksponuje.
Apostazja to pochodzące z greki słowo oznaczające odstąpienie. W naszym języku oznacza porzucenie wiary lub religii, w pierwotnym znaczeniu całkowite. Społeczność międzynarodowa twierdzi, że odrzucenie religii jest jednym z praw podstawowych człowieka i chroni je stosownymi aktami. Na podstawie tego prawa podstawowego ludzie, w tym Podsiadło, Organek czy Barciś, mogą odstąpić od wiary i porzucić religię. Okazuje się, że nie do końca, bo religia, a zwłaszcza Kościół nie ma zamiaru porzucić ich – w końcu są liczbą w statystykach.
Po złożeniu aktu apostazji dostaniemy akt chrztu ze stosowną adnotacją. Zapewne podobna notatka zostanie wykonana w księgach parafialnych i teoretycznie (zgodnie z RODO) powinny zostać usunięte wszelkie nasze dane, ale Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych ma na ten temat inne zdanie, bo w jego interpretacji z 2008 r. „żaden organ państwowy nie ma podstaw prawnych do ingerowania w wewnętrzne sprawy kościołów i związków wyznaniowych.” Więc te nasze dane tam zostaną, a także wszystkie informacje na nasz temat zebrane przez organizację.
W sumie nie tylko dane zostaną, ale i my, ponieważ zgodnie z dekretem Benedykta XVI usunięto z Kodeksu prawa kanonicznego wzmianki o formalnym akcie wystąpienia z Kościoła. W efekcie już dłużej z kościoła występować nie można. Koniec i kropka. To zresztą odróżnia wiarę katolicką od, dajmy na to, satanizmu (czymkolwiek on był, czy jest), bo przecież szatan nie rości sobie prawa do posiadania ludzi, którzy nie wyrażają zgody, a papież, następca Boga na ziemi, tak. Kościół twierdzi także, że nawet jak złożymy akt apostazji, to i tak na zawsze zostaniemy katolikami, bo akt chrztu jest niezmywalny i wypala trwałe piętno na naszej duszy. Czy tylko mi kojarzy się to z piętnem wypalonym na ramieniu niewolnika?
Wszystko zatem wskazuje, że to, czy złożymy stosowne „kwity”, czy też nie, nie ma żadnego znaczenia dla władz Kościoła, bo i tak z ich punktu widzenia zostaniemy we wspólnocie. Trochę kłóci się to z prawem kanonicznym, które twierdzi, że apostazja wiąże się bezpośrednio z ekskomuniką, czyli wyrzuceniem ze wspólnoty, ale, jak wszyscy wiemy, ścieżki Pana są niezbadane, a jego logika niezgłębiona i człowiek zwykłym rozumem pojąć jej nie może. Cóż, apostazję można odwołać, podobnie ekskomunikę. W końcu sztuka wiernego się liczy i nie ma co z tym dyskutować.
Kodeks prawa kanonicznego przewiduje ekskomunikę jeszcze za jedną rzecz, a mianowicie herezję. Oznacza to, że wywalą nas ze wspólnoty na przykład za stwierdzenie, że Boga nie ma. Kodeks prawa kanonicznego kan. 1364 §1 KPK stwierdza: „Odstępca od wiary, heretyk lub schizmatyk podlega ekskomunice wiążącej mocą samego prawa”. W zasadzie twierdząc, że Boga nie ma, sami wywalamy się ze wspólnoty z mocy samego prawa. Może więc zamiast składać w Kościele dokumenty żądające apostazji, które i tak dla tego Kościoła i polskiego RODO nie mają żadnego znaczenia, lepiej zostać heretykiem. Wówczas stajemy się apostatą in pectore (w sercu) i nie musimy zawracać sobie głowy zbędną papierologią, a Kościół i tak traci wiernego płacącego składki – raz na zawsze.