Jeśli ratować klimat, to tylko z przytupem i z przyświstem. Należy więc przylecieć prywatnym odrzutowcem na ekologiczną konferencję do jakiegoś kurortu, zamieszkać tam w luksusowym hotelu i delektować się japońską wołowiną oraz owocami morza, a jednocześnie sprawiać wrażenie, że jest się szczerze zatroskanym o losy Ziemi. W ramach tej troski należy pouczać klasę średnią, że musi ona zmienić styl życia: przesiąść się do drogich samochodów elektrycznych (lub do komunikacji miejskiej albo na rower), czerwone mięso zastąpić sojowym substytutem lub robakami, a wakacje spędzać w czterech ścianach małego mieszkanka należącego do wielkiego funduszu inwestycyjnego. Zaprawdę troska o ratowanie klimatu jest rzeczą piękną…
Samą troską jednak nie powstrzymamy zmian klimatycznych. Greta Thunberg może do woli krzyczeć i tupać nóżkami, ale Chińczycy oraz Hindusi nie porzucą z tego powodu planów budowy kilkudziesięciu nowych elektrowni opalanych węglem. Europejczycy mogą próbować kompensować chińsko-indyjskie grzechy klimatyczne zaciskaniem pasa w imię obrony planety, ale w żaden sposób to nie wpłynie na tempo topnienia arktycznych lodowców i poziom mórz. Kiribati nadal będzie zagrożone zatonięciem za 100, 200 lub 1000 lat, niezależnie od tego, co uchwali Parlament Europejski. To, że pozwolił on na emisję gazów cieplarnianych przez luksusowe włoskie samochody, rzeczywiście wpłynie na klimat w stopniu nieznacznym. Może jednak wpłynąć na dalsze pogorszenie wizerunku hipokrytów zasiadających w ławach Parlamentu Europejskiego. Postawa w stylu „nie stać was na benzynę, to kupcie sobie Teslę” naprawdę może sprowokować powstanie paneuropejskiej wersji francuskiego Ruchu Żółtych Kamizelek – lub czegoś gorszego.