Prawda o tym, że nie ma darmowych obiadów, jest niby oczywista. A jednak wciąż politycy usiłują przekonywać, że jest inaczej, choćby w sprawie dróg.
Jak się budowało i utrzymywało drogi sto lat temu, gdy nie było Generalnej Dyrekcji tychże? Ano na ludność zamieszkałą przy wiejskich gościńcach nakładało się tzw. szarwark. Był to obowiązek pracy przy ich budowie i utrzymaniu. Chłop z wozem konnym i łopatą z powodzeniem mógł pogłębić rów czy nawieźć kamieni i żwiru, by droga była przejezdna. Oczywiście chodziło o szosy według ówczesnych standardów: żwirowe albo co najwyżej brukowane kocimi łbami. Układ był jasny: czasem się przy tej drodze napocicie, ale w zamian możecie nią wygodnie i za darmo jeździć. Szarwark utrzymał się w Polsce aż do lat 50. XX wieku.
Nieco inaczej budowano autostrady w Trzeciej Rzeszy. Mało jest powodów, by doceniać to państwo, ale pod względem drogownictwa wyprzedziło ono swoją epokę. W ciągu dekady 1933–43 powstało tam prawie 4 tys. km betonowych arterii, jak na owe czasy supernowoczesnych. Nawet amerykańscy żołnierze okupujący ten kraj po wojnie cmokali z zachwytu i pytali: dlaczego Niemcy mieli mniej samochodów niż my, ale zbudowali takie piękne drogi?
Oczywiście podziw dla niemieckich inżynierów mocno przyćmiewała smutna okoliczność. Te autostrady powstały bowiem w znacznej części w wyniku niewolniczej pracy robotników przymusowych i jeńców wojennych z podbitych narodów. Niejeden nasyp pod tymi arteriami kryje kości ludzi zmarłych z wycieńczenia. Koszt ogromny, ale tak przed wojną, jak i po wojnie „Autobahn” dla kierowców osobówek jest za darmo.
Ekipa gospodarcza Edwarda Gierka też chciała budować drogi z rozmachem, choć może nieco mniejszym i bez ofiar w ludziach. Udało się jednak połączyć Warszawę i Katowice dwupasmową magistralą. Tu też skorzystano z taniej siły roboczej. A że nie było do dyspozycji pojmanych żołnierzy z obcych armii, sięgnięto po armię własną. Spory odcinek „gierkówki” wybudowało Ludowe Wojsko Polskie. Było tanie, bo wymagało jedynie nakarmienia i dowiezienia na budowę, zresztą wojskowymi samochodami. O roszczeniach płacowych nie mogło być mowy, bo wydano rozkaz: budujcie. No i zbudowano, a trasa jest darmowa. Może tylko z rzadka ktoś pamiętający te czasy wspomni o darmowej pracy młodych mężczyzn w mundurach.
Współczesnych autostrad nie buduje się już rękami więźniów. Robią to wyspecjalizowane firmy za ciężkie pieniądze. Bo dziś trzeba najpierw zrobić kosztowne studium środowiskowe, a oprócz jezdni i wiaduktów zbudować przejścia dla zwierząt czy ekrany akustyczne. A czasem podjąć spór z ekologami lub pseudoekologami blokującymi budowę. To też kosztuje. Dlatego w wielu krajach za korzystanie z luksusowych magistrali trzeba płacić. Bo ich budowa i utrzymanie są znacznie droższe niż zwykłej drogi. Poza tym nie wszyscy tymi magistralami jeżdżą, więc niesprawiedliwe byłoby utrzymywanie ich z budżetu. Jedni mieszkają od nich daleko, a inni chcą dojechać wolniej, ale bez autostradowego myta.
Zdawałoby się, że ten system się już częściowo zadomowił w Polsce. Można oczywiście psioczyć na to, że podróż np. z Warszawy do zachodniej granicy autem osobowym oznacza wyłożenie około 112 zł drogowego haraczu. Ale też układ jest jasny: niektóre odcinki autostrad wybudowały prywatne firmy, teraz je utrzymują i sprzedają dostęp do nich.
Jest też w kraju sporo autostrad bezpłatnych. Ale od dłuższego czasu minister infrastruktury Andrzej Adamczyk powtarzał, że trzeba by jednak wprowadzić na nich drogowe myto. Ba, nawet w Niemczech są głosy, by zakończyć trwającą od czasów hitlerowskich tradycję darmowych autobahnów. Bo utrzymanie ich wielkiej sieci sporo kosztuje.
Aż tu nagle prezes partii rządzącej z dumą zapowiada, że autostrady będą bezpłatne. I to nie tylko państwowe, ale także te zarządzane przez prywatne firmy. Ani słowa o tym, co dalej z tymi firmami. Ani słowa o odszkodowaniach czy rekompensatach dla nich. Po prostu ma być prezent dla elektoratu, który może i dotychczas na PiS nie głosował, ale może doceni hojność Jarosława Kaczyńskiego. A nuż elektorat (także ten niejeżdżący po autostradach) nie połapie się, że z jego podatków trzeba będzie przeznaczyć dodatkowe miliardowe kwoty na utrzymanie komfortowych magistrali. A może i na wielkie odszkodowania dla zagranicznych udziałowców autostradowych spółek. Bo ci mogą przecież sobie przypomnieć, że Polska podpisywała z ich krajami umowy o ochronie inwestycji.
Być może darmowe autostrady to tylko czcze gadanie, takie jak opowieść o obniżce podatków w tzw. Polskim Ładzie. Szumnie ją zapowiadano, rządowa propaganda do dziś to powtarza, ale większość podatników wcale nie czuje obniżki w kieszeni. Kto wie, może i w sprawie autostrad nastąpi jakaś podobna mistyfikacja. Na przykład wszystkie darmowe drogi ekspresowe (jest ich w kraju ponad 3 tys. km) zostaną przemianowane na autostrady. Wtedy szczodrobliwy prezes powie: patrzcie, nikt wcześniej z dnia na dzień nie dał wam tylu wspaniałych dróg. I to za darmo.
Innych scenariuszy, np. nałożenia szarwarku na ludność zamieszkałą przy autostradach, może lepiej nie przewidywać. Widać jednak wyraźnie: ktoś tu wciąż liczy na nieświadomość społeczeństwa w sprawie darmochy. A przecież nie ma darmowych obiadów ani darmowych autostrad. Zawsze ktoś płaci za ten luksus – kiedyś życiem, dziś dużymi pieniędzmi.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.