Aborcję jako sposób na rozwiązanie problemu przeludnienia, nędzy i chorób promowano już wiele dekad temu. Robiła to m.in. wybitna amerykańska feministka Margaret Sanger. Przemawiając na wiecach Ku Klux Klanu, przekonywała, że za pomocą aborcji można ograniczyć liczebność czarnej rasy. W jej mniemaniu miało to pomóc uratować cywilizację amerykańską. Pierwsza założona przez nią klinika aborcyjna została otwarta na początku lat 20-tych w Harlemie, czyli w „czarnej” dzielnicy Nowego Jorku. Stworzona przez nią organizacja Planned Parenthood – największy dostawca usług aborcyjnych w USA – ponad 60 proc. swoich klinik umiejscowiła w miejscowościach i dzielnicach zamieszkiwanych głównie przez Afroamerykanów i inne mniejszości. Od 1973 r. w wyniku aborcji usunięto 16 mln afroamerykańskich płodów. Nie narodziło się w wyniku tego więcej murzyńskich dzieci, niż przez ostatnie 50 lat zmarło przedstawicieli tych społeczności z powodu raka, AIDS, chorób serca i wszystkich innych przyczyn. O ile Afroamerykanki stanowią 13 proc. kobiecej populacji USA, to odpowiadają za 35 proc. aborcji przeprowadzanych w tym kraju. Czy aborcja była dobrodziejstwem dla tej społeczności? Czy w czymś jej pomogła ekonomicznie, społecznie, kulturalnie czy duchowo? Tych dobrodziejstw jakoś nie widać.
A może dobrodziejstwem są aborcje motywowane płciowo? W Wielkiej Brytanii i innych krajach Europy Zachodniej sporą część wyabortowanych płodów stanowią dziewczynki. Społeczność islamska i hinduska wszak preferują, by ich kobiety rodziły synów. A że skutkować to będzie podobną nierównowagą płciową jak w Chinach, gdzie miliony mężczyzn nie mogą znaleźć sobie partnerek? O tym nikt nie myśli. Po co myśleć, skoro obdarzono wszystkich takim wspaniałym prawem człowieka jak możliwość pozbycia się przyszłego człowieka.