Niewątpliwym błędem profesora Roszkowskiego było to, że swoją książkę napisał jako historiozoficzno-filozoficzny esej, a nie jak jeden ze swoich ściśle usystematyzowanych podręczników akademickich do najnowszej historii Polski. Sam przez to wystawił się na ostrzał. Nie rozumiem jednak tych, którzy głęboko przeżywają treść tej książki. Co tak jojczycie? Macie jutro kartkówkę i musicie przeczytać kilka rozdziałów między oglądaniem kreskówek i graniem na konsoli? Autor napisał coś, co się wam nie podoba i się z tego powodu popłakaliście? Nikt was nie zmusza do zgadzania się z treściami serwowanymi przez autora. Nikt nie zmusza też nauczycieli i uczniów do korzystania z tego podręcznika. Obok niego będą funkcjonować inne książki z tej tematyki, pisane przez autorów o rozmaitych sympatiach politycznych. Szkoła i tak pewnie wybierze ten podręcznik, za który otrzyma prowizję. Zresztą podręczniki nie są największym problemem systemu edukacji. Problemem są kadry. One – jak mawiał Lenin – decydują o wszystkim.
Kogo przyciąga obecnie zawód nauczyciela? Bardzo nieliczną garstkę pasjonatów, którzy z prawdziwego powołania chcą pracować z młodym pokoleniem. (To w obecnych czasach wzbudza jednak zrozumiałe podejrzenia. Wszak najwięcej skazanych pedofilów w Polsce jest wśród nauczycieli w-f.) Obok nich są jednak wielkie rzesze nauczycieli przeciętnych, miernych i beznadziejnych. Nieudaczników, którzy wybrali zawód nauczyciela, bo nie są w stanie robić kariery gdzie indziej. Sfrustrowanych starych panien wyżywających się na dzieciach za swoje życiowe porażki. Ci ludzie nie są w stanie niczego nauczyć. Za pensję, która jest mało atrakcyjna, nie będą się wysilać. Przepuszczą wszystkich głąbów do kolejnej klasy i będą cieszyć się wakacjami.
Taka degradacja zawodu nauczyciela jest widoczna nie tylko w Polsce. Doszło do niej również w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych. W USA są szkoły średnie, w których uczniowie są de facto analfabetami. Poziom nauczania nie poprawia się tam, choć od dekad ładuje się w te placówki setki tysięcy dolarów rocznie. Szkoły w USA stały się przytułkami dla najgorszych lewackich, akademickich nieudaczników. I ten model został niestety wyeksportowany w świat.
Jaka jest na to rada? Pomocny mógłby się okazać bon edukacyjny, wprowadzający konkurencję między placówkami edukacyjnymi oraz pozwalający osobom uboższym na uzyskiwanie dobrej edukacji. Przede wszystkim jednak trzeba dać dzieciom samemu odpowiednie wzorce i zaszczepić im zamiłowanie do zdobywania wiedzy. Jedna wizyta w dobrze zaopatrzonej bibliotece może mieć większe znaczenie niż lata wkuwania różnych głupot w szkole publicznej.