Zaledwie 17 dni potrzebowało Ministerstwo Ochrony Środowiska, żeby zauważyć zatrucie drugiej największej rzeki w Polsce. Mamy do czynienie z największą katastrofą ekologiczną od kilkudziesięciu lat.
Pierwsze przypadki śniętych ryb zgłoszono do PZW we wtorek 26 lipca wieczorem. Miało to miejsce w Lipkach, na granicy woj. opolskiego i dolnośląskiego, 30 lipca o podobnym problemie zaalarmowano w Oławie. 4 sierpnia w godzinach wieczornych do pracowników Wód Polskich w końcu trafiły zgłoszenia w sprawie śniętych ryb w okolicach miasta Głogów (woj. dolnośląskie). Następne były Brody i Krosno Odrzańskie – 9 sierpnia (woj. lubuskie), Słubice – 10 sierpnia (woj. lubuskie), Krajnik Dolny – 11 sierpnia (woj. zachodniopomorskie). Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska we Wrocławiu stwierdził, że „we wszystkich badanych próbkach, zaczynając od dnia 28 lipca, mikroskopowa analiza biologiczna wykazała występowanie typowych organizmów dla rzeki Odry”. Co oznacza, że nie ma tematu, a ci wędkarze znowu zawracają głowę i odrywają urzędników od słodkiego nic nierobienia. Widocznie ryby zdechły ze starości, albo chore były.
10 sierpnia jest natychmiastowa reakcja! „W nawiązaniu do próśb przedstawicieli Polskiego Związku Wędkarskiego” – piszą na stronie urzędnicy, „Wody Polskie Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej we Wrocławiu zwraca się z apelem do wszystkich mieszkańców miejscowości położonych nad Odrą oraz turystów przebywających nad rzeką o niewchodzenie do wody i niekąpanie się w niej. Apel dotyczy zarówno ludzi, jak i psów pod opieką ich właścicieli”. Nie, że urzędnicy sami podjęli decyzję. Zmusili ich ci obrzydliwi wędkarze. Nie alert RCB, przecież to nie Wisła zatruta przez Trzaskowskiego, tylko enigmatyczna notatka na stronie www. Tego dnia Wody Polskie włączyły się już do akcji prowadzonej od dwóch tygodni przez wędkarzy i wolontariuszy polegającej na wyławianiu martwych ryb z Odry. Już 11 sierpnia o godzinie 17.00, jak ten czas leci, ma miejsce konferencja prasowa z udziałem czołowych odpowiedzialnych urzędników, większość w randze ministra, mająca na celu przedstawienie sytuacji w rzece. „Mamy najprawdopodobniej do czynienia z popełnieniem przestępstwa polegającego na tym, że wprowadzono do wody substancję, która wywołuje śmierć ryb i innych organizmów.” – zauważył odkrywczo wiceminister klimatu i środowiska Jacek Ozdoba. Aby to stwierdzić, potrzebował zaledwie 17 dni. Pierwszy alert RCB wysłano 12 sierpnia po godzinie 12.
W mediach pojawia się informacja – mezytylen zabił rzekę – tak powiedzieli urzędnicy z WIOŚ we Wrocławiu. Ale za chwilę ci sami urzędnicy mówią: nie on, ale nie wiemy co. Tlenu jest za dużo w wodzie, pH podwyższone, ale jaka substancja? Diabli wiedzą... W tym czasie sprawą zainteresowali się Niemcy. Sprawdzili wodę i natychmiast znaleźli rtęć. Taki poziom rtęci, że nie wierzą i robią testy jeszcze raz. – Czemu nas nie informujecie – krzyczą. „Bardzo irytujące jest to, że wlewy, które oczywiście pochodziły z kierunku Polski, nie zostały zgłoszone poprzez odpowiednie systemy ostrzegawcze, więc mogliśmy zareagować dopiero wtedy, gdy bezpośrednio zaobserwowano śmierć ryb." – powiedział w rbb24 Gregor Beyer, szef administracji ochrony środowiska w powiecie Märkisch-Oderland. A co mieli powiedzieć nasi urzędnicy, jak nic nie wiedzieli. Znowu Niemcy się czepiają.
Nasi dzielni urzędnicy nie bardzo wierzą, że to rtęć zatruła, bo jak metal może zatruć, ale na wszelki wypadek zabronili ochotnikom zbierania rybich trucheł. Zresztą Prezes Wód Polskich Przemysław Daca powiedział, że doniesienia o rtęci są „na chwilę obecną” prasowe i że jej nie zaobserwowano. Skoro tak powiedział, to właśnie tak jest, chociaż osobiście bardziej wierzę Niemcom, bo oni zatrudniają profesjonalistów. Do dziś zebrano i przekazano do utylizacji co najmniej 28 ton ryb. Waga niektórych grubo przekraczała 50 kg, tych największych w ogóle nie udało się wyjąć z wody. Padły między innymi leszcze, płocie, brzany, karpie, ukleje, sandacze, szczupaki i sumy. Nie wiadomo, co z mniejszymi zwierzętami, co z planktonem, z małżami. Podobno zaobserwowano także martwe bobry i jedną owcę. Przyrodnicy twierdzą, że za chwilę zdechną „czaple, bieliki, kanie, wydry...”. Sprawa została zgłoszona do prokuratury, a do sprzątania padliny skierowano wojsko i WOT. Przynajmniej ci uciążliwi wędkarze nie będą wiedzieli, jakie są straty w rybostanie. Tylko dzięki sprawnemu działaniu służb i urzędników Rzeczpospolitej Polskiej udało się uniknąć większej tragedii. Teraz tylko rzeka jest martwa.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.