Czy gdy w środku nocy słyszymy, że ktoś wybija szybę u sąsiada, to a) dzwonimy po policję b) chwytamy za strzelbę, siekierę lub kij i biegniemy sprawdzić co się stało c) idziemy przywitać intruza chlebem i solą? Odpowiedź c) wskażą zapewne tylko osoby totalnie oderwane od rzeczywistości. A co powinniśmy robić jeśli widzimy w telewizji, jak agresywny tłum próbuje sforsować naszą granicę? Postrzegać intruzów jako „biednych wędrowców” potrzebujących naszej pomocy i martwić się, że marzną pod strumieniami wody z policyjnych polewaczek? Czy też kibicować Straży Granicznej, Wojsku Polskiemu i policji broniących naszego terytorium przed tymi natarczywymi intruzami?
Polacy są narodem gościnnym. Od wieków udzielamy schronienia na swojej ziemi przedstawicielom najróżniejszych narodów – od „białych” Rosjan i Gruzinów po Żydów i Ormian. Osiedlali się między nami i asymilowali nawet Szkoci i Holendrzy. W ostatnich dekadach przyjęliśmy tysiące Czeczenów, Ukraińców, Białorusinów i Wietnamczyków. I pewnie przyjęlibyśmy również irackich Kurdów i innych fałszywych „Afgańczyków”, którzy koczują nad naszą granicą. Wszak taniej siły roboczej nigdy nam nie dość. Przyjęlibyśmy, gdyby jednak próbowali się dostać do Polski normalną drogą – poprzez lotniska i inne przejścia graniczne. Tych którzy próbują sforsować granicę siłą, rzucając kamieniami w naszych żołnierzy, przyjąć nie możemy. Każdy kraj, który wpuszczałby do siebie takich agresywnych przestępców, wkroczyłby na drogę ku samobójstwa. Rozszczelniając granicę, by ich przepuścić, stworzyłby niebezpieczny precedens, który szybko wykorzystałyby „zielone ludziki” Putina.
Filmy nakręcone nad granicą wyraźnie pokazują, że „biedni uchodźcy” są agresywni i uzbrojeni. Na razie dostali od swoich białoruskich opiekunów jedynie gaz, granaty hukowe i nożyce do cięcia drutu. Sami sobie zorganizowali kamienie i drągi. Za jakiś czas mogą dostać do rąk karabiny i ładunki wybuchowe. Białoruscy funkcjonariusze wyraźnie nimi dowodzą. Nie mamy więc do czynienia z pokojowo nastawionymi cywilami. Nie mamy też do czynienia z wrogimi żołnierzami. „Biedni uchodźcy” szturmujący nasze zasieki graniczne nie mają na sobie przecież mundurów czy choćby opasek identyfikujących ich jako członków oddziałów zbrojnych. Nie są nawet partyzantką. Spełniają jednak podręcznikową definicję band dywersyjnych. Podobnych z jakimi często nasze wojska miały do czynienia we wrześniu 1939 r. Tym razem jednak owi dywersanci nie działają w naszych miastach i wioskach. Oni „tylko” tworzą anarchię na naszej granicy. Czym taka anarchia może się skończyć pokazuje przykład Ukrainy.