„Rusza nowa fala migracji. W tej sprawie będzie rozpisane referendum. Wzywam wszystkich do powiedzenia: nie zgadzamy się na relokację migrantów” - powiedział w sobotę w Bogatyni wicepremier, pierwszy sekretarz PiS Jarosław Kaczyński. Za chwilę ocenił, kto jest Polakiem, a kto nie: „Pamiętajcie państwo, że ta polska decyzja - bo wiem, jaka ona będzie, jestem tego pewien - to polskie „nie” będzie miało znaczenie także w Europie - mówił”. Bo przecież jak ktoś uważa, że trzeba przyjąć tych kilku relokowanych migrantów, to już Polakiem nie jest.
Choć zapewne według Kaczyńskiego Polakami są ci, którzy postanowili otworzyć granice i przyjąć prawie 86,5 tys. migrantów zarobkowych z krajów, jak to powiada prezes, „obcych nam kulturowo”, w tym Egiptu, Zimbabwe, Indii, Gruzji, Tadżykistanu, Uzbekistanu, Kirgistanu. Paweł Zalewski, poseł Polski 2050, wspomina nawet o 136 tysiącach. Mowa tu o tych samych obcych, przed którymi przestrzegał Kaczyński w 2015 r. „Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie: cholera na wyspach greckich, dyzenteria w Wiedniu, różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które [...] nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne”. Czy tylko mi się wydaje, że wypowiedzi pierwszego prezesa III RP mają wydźwięk ambiwalentny? Jednego dnia uchodźców wpuszcza, a drugiego się boi ich i chorób, które według niego przenoszą.
Trudno uznać, że prezes (bez jego wiedzy to nie mogło się zdarzyć) wpuścił migrantów z powodu ciekawości ich zdobyczy cywilizacyjnych. Po pierwsze musiałby się wykazać pewną otwartością wobec obcego, a po drugie ciekawością. Prezes ciekawy nie jest, bo gdyby był, to by jeździł za granicę, a nie jeździ. To oznacza, że tej zagranicy nie ufa. Zresztą wcale tego nie kryje i mówi o tym na każdym kroku, ostrzegając o zagrożeniach ze strony obcych, także tych bliskich nam kulturowo, dajmy na to z Unii Europejskiej. No, chyba że chodzi o wygenerowanie mitycznych stref „No Go”, przed którymi PiS mężnie mógłby Polaków bronić. O otwartość nikt prezesa nie podejrzewa.
Nikt też nie uważa, że prezes jest oszczędny. Stać go na ochronę swoich fobii. Zwłaszcza że nie płaci ze swojej kieszeni. Ostatnie referendum, które odbyło się w Polsce w 2015 r. kosztowało 70 mln złotych. To, które ogłosił prezes, zapewne będzie droższe z powodu PiSinflacji, ale dotyczy zaledwie 2000 migrantów. To oznacza, że koszt referendum wyniesie znacznie więcej niż 35 tys. zł na jednego migranta.
Sprawę najlepiej podsumowuje parafraza rozmowy Ochódzkiego z Hochwanderem z Misia Stanisława Barei:
- Powiedz mi, po co jest to referendum?
- Właśnie po co?
- Otóż to, nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta. Wiesz co robi to referendum? Ono odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest referendum na skalę naszych możliwości. Ty wiesz co my robimy tym referendum? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest referendum społeczne, w oparciu o partie zjednoczonej prawicy – którego efekt sobie zmarnieje do zimy na świeżym powietrzu, bo i tak wpuścimy tylu migrantów ilu będziemy chcieli.