Inwazja Rosji na Ukrainę

Niemiecka szalupa Putina

Od chwili rozpoczęcia wojny Europa zapłaciła Rosji 351 mld dolarów za dostawy surowców energetycznych. W tym samym czasie Unia Europejska nie może się wywiązać z pomocy finansowej dla Ukrainy wartej 9 mld euro! Skandal? Nie. To Niemcy ratują Putina.

Robert Cheda
Foto: Belish | Dreamstime.com

Na dniach UE podpisała memorandum o przekazaniu 5 mld euro długoterminowej pożyczki dla Ukrainy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że decyzja o puli pomocowej na kwotę 9 mld zapadała w maju i od tej pory przelewy blokowały Niemcy. Skutek jest taki, że przez 5 miesięcy Kijów otrzymał od USA 10 mld dol. podczas gdy Unia przekazała jedynie miliard euro oraz kolejne 4,5 mld od poszczególnych państw członkowskich, czyli na zasadzie dwustronnej.

Tymczasem według szacunków MFW dla utrzymania płynności finansowej, od której zależy dalsza zdolność obrony przed Rosją, Ukraina potrzebuje 5 mld dol. miesięcznie. Nic dziwnego, PKB kraju niszczonego w każdy możliwy sposób obniżyło się zgodnie z szacunkami nawet o 45 proc.

Waszyngton zadeklarował już regularne wypłaty 1,5 mld dol. aż do czasu zakończenia konfliktu. Europa dziwnie ociąga się z pomocą, choć deklarowała co innego. Od 24 lutego Ursula von der Leyen powtarza śpiewkę o każdym możliwym wsparciu dla Ukrainy tak długo, jak będzie potrzebne. Szef dyplomacji Josep Borrell oświadczył, że Bruksela nie może wesprzeć Kijowa militarnie, bo UE nie ma własnej armii. Obiecał jednak pomoc dyplomatyczną i finansową, w tym na zakup uzbrojenia. I co? Problem w tym, że miliard euro, czyli nic.

Ukraińska krytyka Brukseli jest uzasadniona. Trzeba było nie obiecywać. Sytuację próbują ratować Amerykanie. Naciskają Europę, aby dotrzymała słowa. Niestety problemem są Niemcy. Wypłatę kolejnej transzy pomocowej w czerwcu zablokował Berlin. Odmówił udzielania gwarancji budżetowych niezbędnych dla realizacji pożyczki. Formalnie Niemcy udzieliły zgody, ale faktycznie torpedują starania Brukseli, czyli wspólną decyzję państw członkowskich. Dlatego nadal brak porozumienia w sprawie kolejnej transzy 3 mld euro, której Ukraina z pewnością nie otrzyma w tym roku.

Jak na tle praktyki brzmi apel niemieckiej minister obrony Christine Lambrecht: „rosyjskie groźby użycia broni jądrowej nie mogą sparaliżować Zachodu” - ? Czy wezwanie niemieckiej minister spraw zagranicznych Annalen Baerbock do jedności UE w obliczu wojny można traktować poważnie?

A propos. Podczas letniego szczytu Rady Europejskiej w Pradze kanclerz Olaf Scholz wygłosił w imieniu Niemiec orędzie. Oświadczył, ni mniej, ni więcej, że jego kraj poczuwa się do europejskiego przywództwa. Zadeklarował strategiczny udział Berlina w działaniach UE, m.in. w celu zakończenia wojny czyli zwiększenia potencjału obronnego Ukrainy. Obiecał także, że Europę i jej gospodarkę przeprowadzi suchą noga przez kryzys energetyczny, wojenny oraz inflacyjny. Tymczasem to Berlin jest największym zagrożeniem dla jedności Unii.

Zwróćmy uwagę na niemiecką retorykę. Rząd Scholza nigdy nie przyznał, że zakładanym skutkiem wspólnej pomocy oraz sankcji jest spowodowanie klęski Rosji, ani tym bardziej zwycięstwo Ukrainy. Zamiast tego podejmuje starania, aby ofiara brutalnej napaści nie przegrała. Jeśli tak, rodzi się pytanie, czy Niemcy naprawdę wyciągnęły wnioski z katastrofy własnej polityki wschodniej? Czy są w stanie odrzucić sposób myślenia o własnej roli w Europie, UE oraz naszym regionie bez patrzenia przez rosyjskie okulary? Faktyczna blokada pożyczek i dostaw broni każe  wątpić w zdolność politycznej resocjalizacji.

Wręcz przeciwnie. Wsłuchując się w przesiąknięte marksizmem i pacyfizmem apele niemieckich intelektualistów, można zauważyć, że prorosyjska postawa ulega nasileniu wprost proporcjonalnie do rosnącego antyamerykanizmu. Z oskarżeń USA o imperializm, powtarzanych za rosyjską propagandą, nadal wynika kompletne niezrozumienie postawy Polski, państw bałtyckich i Skandynawii. Naszych obaw o bezpieczeństwo, wywołanych rosyjską agresją. Dlatego w Niemczech coraz głośniej rozlega się wezwanie powrotu do normalności, czyli negocjacji z Rosją kosztem Ukrainy.

Żeby była jasność, niezadowolenie – bo już nie rozczarowanie – z polityki Niemiec rośnie w całej Unii. Nasilają się protesty przeciwko zalewaniu kryzysu energetycznego osłonami finansowymi z budżetu federalnego. Tylko dla Niemców. Berlin nie zamierza wspierać partnerów z eurolandu ani reszty UE. Europejscy politycy i opinia publiczna doskonale pamiętają skąpstwo Niemiec w niesieniu pomocy Grecji podczas kryzysu 2008 r. Natomiast sami dla siebie są niezwykle szczodrzy, budując przy tym kolejną oś podziałów. Co dopiero powiedzieć o wyrzeczeniach dla Ukraińców?

Wojna to dla Berlina wyłącznie geopolityczna rozgrywka, a nie katastrofa humanitarna. Jeśli Niemcy wyciągnęłyby taki wniosek, logiczną konsekwencją byłaby gigantyczna pomoc zbrojeniowa i finansowa, bo tylko one mogą przyspieszyć zakończenie rzezi klęską Rosji. Niestety górę biorą kalkulacje, co się stanie – nie z Ukrainą, tylko z Rosją. Dla USA Moskwa wpadająca w objęcia Chin to bardzo zła wiadomość. Dla Berlina załamanie Rosji to katastrofalne osłabienie pozycji politycznej i gospodarczej w Europie. Ludzie, którzy codziennie giną, nie interesują ani niemieckiej klasy politycznej, ani baronów przemysłu. Tylko po co mówić o niemieckim przywództwie w obronie wspólnych wartości, jeśli zamiast ostatnich w Berlinie widać jedynie puste frazesy.


Przeczytaj też:

Czy Niemcy naprawdę chcą upadku Putina?

Od początku wojny w Ukrainie niepokój zachodniej opinii publicznej wzbudza postawa Niemiec. Z jednej strony kanclerz Olaf Scholz oficjalnie potępia rosyjską inwazję, ale pojawiają się też wypowiedzi, które bardzo zmiękczają to stanowisko. Trudno się dziwić, skoro dla Rosji gospodarka Niemiec była...

Niemcy, ocknijcie się, do cholery!

Postawa Berlina wobec rosyjskiej agresji nie przestaje szokować. Niemcy były i są najsłabszym ogniwem europejskiego oporu przeciwko kremlowskiemu nazizmowi. To nie koniec złych wieści. Wiele wskazuje na to, że Berlin unieruchomi UE także w przypadku amerykańsko-chińskiego konfliktu o Tajwan.

Co zrobić z rosyjskimi dezerterami?

W Europie toczy się dyskusja na temat rosyjskich dezerterów. Istota problemu nie ogranicza się do racji moralnych, humanitarnych i politycznych.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę