Na azersko-armeńską eskalację zanosiło się od kilku miesięcy. Tak naprawdę wojna 2020 r. wcale się nie zakończyła. Według obydwu stron wzajemne prowokacje i ostrzały nie należą do rzadkości. W sierpniu azerskie drony dostarczone przez Turcję uderzyły w jeden z karabachskich garnizonów. Obecnie wystarczyło tylko podpalić lont.
Dlaczego teraz i w sposób grożący wznowieniem regularnej wojny na pełną skalę? Walki toczą się na oficjalnej granicy Azerbejdżanu z Armenią, a nie o nieuznawaną republikę Górskiego Karabachu. Doniesienia są groźne, zginąć miało do 50 żołnierzy, obie strony ostrzeliwują infrastrukturę cywilną.
Erywań zwrócił się o pomoc dyplomatyczną do Unii Europejskiej, a szczególnie do Francji, oraz do USA. Oczywiście pierwszy telefon wykonano do Moskwy. Armenia jest rosyjskim aliantem. Kreml ma na jej terytorium bazy wojskowe. Erywań jest członkiem rosyjskiego „NATO”, jakim jest organizacja układu ODKB. Z kolei Azerbejdżan natychmiast poparła Ankara. Turecki minister spraw zagranicznych obiecał Baku każdą możliwą pomoc.
Natomiast Erewań nie wywołał analogicznej reakcji Moskwy. Ormian poparł Zachód, tymczasem Kreml, oficjalny i traktatowy sojusznik Armenii, zajął pozycję neutralnego pośrednika. O co więc chodzi?
Dla Moskwy Azerbejdżan to również partner, a w kwestiach energetycznych konkurent. Armenia jest ekonomicznie, politycznie i wojskowo prawie całkowicie uzależniona od Rosji. Wznowienie militarnego konfliktu jest na rękę Kremlowi, ponieważ może upiec przy kaukaskim ogniu kilka pieczeni.
Po pierwsze, antagonizuje NATO. Wzmacnia różnice pomiędzy Turcją, USA, a zwłaszcza proormiańskim Paryżem.
Po drugie, przesyła sygnał Gruzji, że w przypadku otwartego nieposłuszeństwa równie łatwo odmrozi konflikt z Abchazją i Południową Osetią. Szerzej, kaukaska eskalacja to przypomnienie, że pomimo klęski w Ukrainie, Rosja ma dość sił aby pozostać suwerenem całej strefy WNP. Korzystając z osłabienia dawnej metropolii, głowy podnosi nie tylko Kaukaz, ale także Kazachstan. Taki aspekt jest szczególnie ważny przed spotkaniem Putin-Xi Jinping na forum Szanghajskiej Organizacji Współpracy.
Wreszcie chodzi o totalitarną recydywę, znaną jako odbudowa rosyjskiego imperium. Narody azerski i ormiański walczą ze sobą od wieków. Jedynym okresem wymuszonego spokoju było panowanie sowieckie, jednakowo terroryzujące zwaśnione strony.
Otwartym jest pytanie, czy w przypadku konieczności zakończenia wojny w Ukrainie Moskwa nie poważy się na podobną awanturę wobec stolic słabszych od Kijowa. Zachód z pewnością nie chce kolejnej wojny. Nie chcą jej także Turcja oraz Iran. Za to Putin musi dać Rosjanom jakieś zwycięstwo. Dlatego tylko on jest zainteresowany azersko-armeńską eskalacją.