Może to zabrzmi paradoksalnie, ale wybitnym sukcesem Ukrainy jest sam półroczny opór stawiany rosyjskim barbarzyńcom. Mała, zwycięska pacyfikacja „niepokornej prowincji”, zaplanowana jako powtórka operacji „Krymnasz”, wśród Rosjan miała wywołać szowinistyczną euforię. Spaliła na panewce, dlatego przed Putinem rysują się mroczne perspektywy. Moskwa starannie ukrywa dotkliwy wpływ sankcji na gospodarkę i społeczeństwo. Rodziny morderców, nazywanych rosyjską armią, dostają gruz-200 i -300.
Nie chodzi jednak o liczbę zabitych bandytów, ilość zniszczonych czołgów oraz innego sprzętu. Wbrew nadziejom Kremla, Ukraińcy okazali się narodem, który bez względu na pochodzenie etniczne, używany język i wyznawaną religię wspólnie stanął do walki. Ogromną ofiarę krwi i życia składają żołnierze rosyjskojęzyczni, apologeci UPA oraz zwykli obywatele, na co dzień dalecy od ideologii i sporów politycznych. Jedno, czego Putinowi udało się dokonać, to wykucie mitu jednoczącego wszystkich Ukraińców w nowoczesny naród.
Nasi sąsiedzi mogą być dumni z własnej postawy wobec agresora. Z pewnością są dumni z własnej armii. Motywacją, inteligencją oraz sprawnością w walce ukraiński żołnierz bije na głowę niewolników oraz najemników Putina. Czy nasi sąsiedzi mogą jednak powiedzieć to samo o swoim państwie? Lata korupcji we wszystkich dziedzinach życia omal nie pozbawiły Ukrainy niepodległości, wydając kraj na pastwę Rosji. Czymże innym były rządy oligarchii, niezainteresowanej reformami, powstaniem społeczeństwa obywatelskiego i przejrzystoścą życia publicznego?
Dziś Ukraina zbiera gorzkie żniwo wojen o aktywy i władzę, toczonych przez Kołomojskich, Poroszenków, Janukowyczów i Tymoszenków. Refleksja zawiera się w pytaniu: czy musiało dojść do sytuacji, w której „chory człowiek Europy Wschodniej”, czyli stojąca nierządem Ukraina zachęciła do ataku kremlowską hienę?
Stąd wynika kolejny problem: co dalej? Z chwilą klęski „operacji specjalnej” Moskwa postawiła na wyniszczenie ukraińskiej gospodarki i infrastruktury, a więc materialnych podstaw bytu 40 mln ludzi. Celem jest przekształcenie ofiary w państwo upadłe i niestety Kreml odnosi na tym polu sukcesy. Wskaźniki PKB lecą ostro w dół, podobnie jak wartość eksportu i hrywny. Rujnując kraj i mordując jego mieszkańców, Putin ma nadzieję, że skapitulują. Niestety nie można nie doceniać dyktatora, mając jednak nadzieję, że Rosjanie pierwsi przekroczą psychologiczny próg niezgody na dalszą wojnę.
Oczywiście Zachód deklaruje ogromną pomoc finansową oraz inwestycyjną w odbudowie i modernizacji gospodarki. Prezydent Zełenski przedstawił śmiałą wizję kompleksowej reformy wszystkich dziedzin życia, która ma umożliwić dołączenie Ukrainy do Zjednoczonej Europy. Wszystko to ma rację bytu, ale dopiero po zakończeniu wojny. Tymczasem Rosja szykuje się do jej prowadzenia nie przez tygodnie lub miesiące, a lata. To wojna, w której Ukraina jest tylko instrumentem. Właściwym celem ataku jest zniszczenie demokracji, a więc Zachodu.
Gorycz Ukraińców wynika zatem z faktu, że walczą za Europę, lecz wolny świat nie odwzajemnia do końca ich ofiarności. A to prowadzi do wniosku, że losy Ukrainy tylko po części zależą od samych Ukraińców, siły ich oporu i obywatelskiej wytrzymałości.
Wojna o Ukrainę jest fragmentem globalnej rozgrywki, starcia świata demokratycznego z osią zła. Ukraina jest polem amerykańskiej, a szerzej zachodniej bitwy z autorytarną, a za chwilę totalitarną recydywą Chin i Rosji wspieranych przez bliźniaczo podobne bandyckie reżimy, takie jak Łukaszenki. Ukraińcy biją się więc za nas i dla nas o wszystko. Jeśli nie zrozumiemy tej nieskomplikowanej prawdy i nie pomożemy Ukrainie w stopniu przesądzającym jej zwycięstwo, zginiemy sami.
Z drugiej strony, jeśli USA i UE utrzymają jedność euroatlantycką, przewagę ekonomiczną i technologiczną nad ciemnymi siłami mocy, demokracja, a zatem Ukraina przetrwają. Ratunkiem dla demokracji jest klęska Moskwy, która pozbawi Pekin kluczowego sojusznika w globalnej ekspansji. Z kolei trwały pokój dla Ukrainy zagwarantuje jedynie upadek reżimu Putina i rozpad Rosji.