Niemiecka opozycja i media krytykują Olafa Scholza za „ciężki błąd” popełniony wobec żydowskiej diaspory i państwa Izrael. Głównym zarzutem jest relatywizm w sprawie Holokaustu. Natomiast w kwestii rozliczeń za zbrodnie popełnione na Polakach analogicznej refleksji brak. Czy mamy do czynienia z podwójnymi standardami niemieckiej wrażliwości?
Publiczne baty, które otrzymuje Olaf Scholz, wychodzą daleko poza zwyczajową skalę. Przyczyna? W czasie wspólnej konferencji prasowej w Berlinie przewodniczący Autonomii Palestyńskiej oświadczył, że od chwili powstania w 1947 r. Izrael popełnił 50 holokaustów na Arabach.
Wypowiedź odbiła się szerokim echem, ponieważ w Niemczech porównania innych zbrodni do Holokaustu są uważane za relatywizm, a nawet zakłamywanie zagłady Żydów w czasie II wojny światowej. Dlatego fala jeszcze większej krytyki zalała Olafa Scholza. Zdaniem prasy nie zareagował właściwie, czyli stanowczo na opinię palestyńskiego gościa.
Nie pomógł wpis w Twitterze: – Szczególnie dla nas, Niemców, jakakolwiek relatywizacja Holokaustu jest niedopuszczalna i nie do przyjęcia. Potępiam każdą próbę zakłamywania zbrodni Holokaustu – napisał Scholz.
Z oficjalnymi wyjaśnieniami pospieszył niemiecki ambasador w Izraelu. Głos zabrała również była kanclerz. Angela Merkel uznała wypowiedź Abbasa za niemożliwą do zaakceptowania próbę podważenia wyjątkowości zbrodni Szoah popełnionej przez narodowosocjalistyczne Niemcy.
Pełna zgoda co do istoty krytyki. Mocno niestosowne były zarówno wypowiedź Mahmuda Abbasa, jak i milczenie Olafa Scholza. Tyle że z polskiego punktu widzenia w całym skandalu chodzi o coś innego.
Berlin czci pamięć żydowskich ofiar zbrodni III Rzeszy. W Niemczech istnieją muzea i pomniki Holokaustu, a władze zadbały o odpowiednie rekompensaty finansowe dla ocalałych z niesłychanej zbrodni. Na różnego rodzaju preferencje może także liczyć państwo Izrael. Praktycznie każdy kontrakt handlowy, inwestycyjny, o zbrojeniowych nie wspominając, odbywa się na korzystnych warunkach dla Jerozolimy.
W ten sposób Niemcy zadośćuczyniają, okazując zarazem wrażliwość, wobec której faktycznie nie ma miejsca na relatywizm. Takowy natomiast istnieje w relacjach z Polską. Można wręcz powiedzieć, że znieczulica na historyczne krzywdy narodu polskiego to przeciwny biegun odpowiedzialności za niemieckie ludobójstwo II wojny światowej. Niezależnie od barw politycznych czy partyjnych, w Berlinie obowiązuje antypolski konsensus. Żadnych odszkodowań i reparacji, mówi Olaf Scholz, a jego słowa powtarza lider opozycyjnej CDU Friedrich Merz. Na naszych oczach idea pomnika polskich ofiar III Rzeszy przekształca się w muzeum ofiar Europy Wschodniej, czyli kolejny obiekt poświęcony ZSRS i Rosji. Nawet z dostaw czołgów Leopard nici.
Oczywiście nie chodzi o licytację krzywd, tylko o coś ważniejszego. Wiele osób zastanawia się nad przyczynami asekuranckiej polityki Berlina wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę. Otóż wybiórcza wrażliwość to dowód na fiasko denazyfikacji Niemiec.
Moralna sanacja nie polega na wyborze jednego narodu dla pokazowego bicia się w pierś. Zakaz historycznego relatywizmu musi dotyczyć wszystkich nacji i grup etnicznych skrzywdzonych przez III Rzeszę. W innym przypadku nie ma mowy o wspólnocie wartości, a zatem wspólnej polityce, która ma zapobiec odrodzeniu totalitaryzmu.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.