Tygodnik "Der Spiegel" poinformował, że Bruksela przygotowała ważny dokument. Na jego mocy do Kaliningradu ponownie trafią dostawy zablokowane wcześniej przez Litwę na podstawie sankcji tejże Unii Europejskiej. Wilno nie wyszło przed szereg, literalnie przestrzegając europejskiego embarga wobec Rosji. Tymczasem wystarczyło, aby Putin przykręcił kurek z gazem, a na biednych Litwinów posypały się razy. Szybką interwencję w Komisji Europejskiej podjęły Niemcy, o czym wiemy z pewnością. Swoje dołożyły zapewne Włochy, Francja, Austria i Holandia, a więc państwa najbardziej uzależnione od Gazpromu.
Wystarczyło, że kilka mocarstwowych stolic gwizdnęło na Ursulę von der Leyen, aby dyspozycyjna Bruksela pogoniła do roboty suto opłacanych euro-biurokratów. Ci zaś, dokonując prawnych łamańców, tak podkręcili regulacje, żeby kaliningradzki biznes uniknął plajty. Zaraz, zaraz, czy nie na tym, żeby splajtowała cała Rosja, polega jednak sens zachodnich sankcji? Tym bardziej, że litewska blokada nie była obliczona na wywołanie głodu wśród zwykłych mieszkańców enklawy. No, chyba że mają zwyczaj jeść węgiel, cement i stal zbrojeniową.
Najbardziej przeraża argumentacja socjaldemokratycznego kanclerza Niemiec. A propos, czy SPD nie nosi na sztandarach haseł równości, wolności i obrony demokracji? Ależ oczywiście – i dlatego Olaf Scholz troskliwie pochylił się nad losem mieszkańców Kaliningradu:
– Do Unii Europejskiej – ogłosił kanclerz jednego z 27 krajów Unii Europejskiej, w imieniu całej Unii Europejskiej – należy ustalenie niezbędnych warunków ramowych. Szczególnie w świetle faktu, że mówimy o ruchu między dwiema częściami Rosji.
Szkoda, że nie posłał od razu landrynek miejscowemu nadzorcy z ramienia Putina. Dlaczego jednak Scholza i von der Leyen nie obchodzi przywrócenie ruchu pomiędzy okupowanymi i jeszcze nie okupowanymi częściami Ukrainy? W imieniu Zjednoczonej Europy nigdy nie oświadczył, że przywrócenie integralności Ukrainy ma priorytet przed Kaliningradem, dlatego Berlin zwiększa dostawy uzbrojenia, które pomogą Kijowowi wygrać wojnę.
Wyjaśnienie nie jest skomplikowane. Putin ma i korzysta z cudownego gwizdka gazowego, który zamienia Scholza i von der Leyen w dobrze wyszkolone pieski słynnego Cyrku „Dieduszki” Durowa. Tańczą przed Kremlem na dwóch łapkach, aż miło.
Tyle że to samobójcza droga dla Zjednoczonej Europy. Cynicznie łamane wartości przestają coś znaczyć, a położony na nich fundament UE gnije bardzo szybko. Przykładem jest relatywizacja zbrodni. W tym aspekcie hierarchia Unii aż kłuje w oczy. Zjednoczonej Europie najbardziej zależy na własnej sytości. Po drugie, na szczęściu Rosjan, w tym żyjących w Kaliningradzie. Dopiero na ostatni miejscu znajdują Ukraińcy. Ci sami, których Putin morduje rakietami, strzałami w tył głowy i na tysiąc innych sposobów. Im Scholz landrynek nie pośle, podobnie jak broni.
Kto zatem jest większym zbrodniarzem? Moskwa, która eksterminuje inny naród, czy Berlin i Bruksela, które na wszystkie sposoby ułatwiają Kremlowi dokonywanie zbrodni?
Kto powinien znaleźć się na ławie oskarżonych Trybunału Haskiego? Z pewnością Putin w otoczeniu swoich esesmanów. Jednak razem z nim taką sama odpowiedzialność winni ponieść ci politycy, którzy wpędzili Europę w gazową pułapkę Kremla. Także z tego powodu, że wcale nie chcą z niej wyjść.