Wzmacnianie zdolności militarnych i politycznych Sojuszu leży w żywotnym interesie Polski. Niestety, jak pokazała wojna w Ukrainie, liczyć możemy głównie na siebie. W rzeczywistości NATO robi wiele, aby atak Rosji na własną flankę wschodnią uczynić nieuchronnym.
Szczyt NATO w Madrycie jeszcze się nie zakończył, a media już biją w triumfalny dzwon, ogłaszając przełomowy sukces. Czegóż to nie ma wśród zapowiedzi Jensa Stoltenberga. Sekretarz generalny zapowiedział, że w najbliższym czasie NATO powiększy grupy bojowe na wschodniej flance do poziomu brygadowego. Zwiększy także liczebność sił wysokiej gotowości do 300 tys. żołnierzy. Przede wszystkim madryckie spotkanie jest pokazem jednomyślności Sojuszu wobec rosnącej agresji Moskwy, a wiec także projekcją ogromnych zdolności obronnych.
– Szczyt w Madrycie jest decydujący. Nowa koncepcja strategiczna będzie mapą dla NATO w coraz bardziej niebezpiecznym i nieprzewidywalnym świecie – zadeklarował Stoltenberg. Wyjaśnił, że najważniejsze zmiany pojawią się w doktrynie odstraszania. Będą polegały m.in. na dyslokacji wojsk bliżej zewnętrznych granic.
Niestety nazwanie Rosji „strategicznym zagrożeniem” bezpieczeństwa to zbyt mało, bo diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Owo przemieszczenie wojsk na wschodnią flankę ma odbyć się zgodnie z tzw. modelem niemieckim. Chodzi w nim o to, że na przykład w Polsce znajdą się bazy z bronią i sprzętem, magazyny paliw, amunicji, etc. Jednak żołnierze niezbędni do ich obsługi, a więc teoretycznie gotowi do realnej obrony Polski nadal będą stacjonowali w Hiszpanii, Francji lub w Wielkiej Brytanii. A to kawał drogi, szczególnie w przypadku wojny z Rosją.
Ile czasu potrwa obsadzenie czołgów, BWP lub samobieżnych haubic zgromadzonych w polskich bazach? Tak naprawdę Bóg jeden wie, ponieważ pierwszymi celami rosyjskich bandytów staną się nasze porty, lotniska, mosty i węzły kolejowe. Musimy także pamiętać, że wątpliwy jest również szybki przerzut drogą powietrzną. Zgodnie z doktryną antydostępową tylko w obwodzie kaliningradzkim i na Białorusi Putin skoncentrował bodaj największe na świecie zgrupowanie obrony powietrznej. Zasięg rosyjskich systemów teoretycznie sięga linii Odry i Nysy Łużyckiej.
Zwiększenie obecności wojskowej Sojuszu na wschodniej flance w oparciu o wzorzec niemiecki ma sens tylko pod wieloma warunkami. Chodzi o to, aby wraz z bazami sprzętu w Polsce znalazły się równie silne zgrupowania obrony powietrznej NATO, zdolne do antyrakietowej osłony bronionego terytorium. Żeby jednak były skuteczne, muszą być same bronione przez własne siły lotnicze, które zniszczą rosyjskie baterie S-400 oraz Iskanderów, rozmieszczonych na rosyjskim lub białoruskim terytorium oraz na Bałtyku i Morzu Czarnym.
Pozostawiając takie dylematy wojskowym planistom, Polska, a szerzej państwa wschodniej flanki mają z Sojuszem inny problem. Od 24 lutego 2022 r. jesteśmy tzw. krajem frontowym, co oznacza, że bardzo prawdopodobna wojna będzie toczyła się na naszym terytorium.
Traktat Waszyngtoński powołujący NATO do życia mówi wyraźnie, że celem Sojuszu jest obrona państw członkowskich przed zewnętrzną (czytaj: rosyjską) agresją. Tymczasem wszelkie plany i decyzje, które z pewnością zostaną podjęte w Madrycie przewidują naprawdę zupełnie coś innego.
NATO nie jest i nie będzie zdolne do obrony polskiej granicy z Rosją i Białorusią. Co najwyżej armie Sojuszu odbiją województwa okupowane przez Rosję. Rodzą się dwa pytania: Jak głęboko wedrą się do Polski hordy Putina? Po jakim czasie zareaguje Sojusz?
Obie odpowiedzi nie wróżą nam nic dobrego. Scenariusz słynnych manewrów „Anakonda-2016” przewidywał, że NATO przystąpi do kontrataku z linii Wisły, co zakłada okupację połowy naszego kraju. Z kolei w przypadku rosyjskiej agresji na Estonię, reakcja Sojuszu została przewiedziana po 180 dniach.
Niestety, jak pokazuje wojna w Ukrainie, Rosjanie zdążą w tym czasie wymordować nie tylko polskie elity, ale dziesiątki tysięcy zwykłych Polaków. Ograbią i zniszczą Olsztyn, Białystok, Lublin, aby wymienić tylko największe miasta ściany wschodniej. Co więc nam po takich gwarancjach bezpieczeństwa, skoro nawet planowane obecnie wzmocnienie sił NATO w Polsce do poziomu brygadowego nie powstrzyma rosyjskiego ataku? Tym bardziej, że – jak po raz enty wskazuje napaść na Ukrainę – celem kremlowskiego zbrodniarza jest ludobójstwo, grabież, a następnie totalne wyniszczenie zajętych terenów. Od infrastruktury po zasiewy, a przede wszystkimi masowe groby tysięcy niewinnych.
Tak właśnie będzie wyglądała rosyjska okupacja Polski, dlatego niemiecki model wzmocnienia wschodniej flanki ładnie wygląda tylko na papierze. Może ma sens z punktu widzenia Niemców, Włochów czy Francuzów, ale z naszego to kompletna bzdura.
Stonujmy więc triumfalne komentarze na temat przełomowego sukcesu madryckiego szczytu dla bezpieczeństwa Polski. Lepiej zastanówmy się, co możemy zrobić sami dla siebie, a możemy wiele.
Po pierwsze, zbrójmy się na potęgę, aby rosyjskim bandytom nie opłacało się napadać Polski. W tym kontekście idealnym wariantem byłoby rozmieszczenie amerykańskiej broni jądrowej na naszym terytorium.
Po drugie, wzmacniajmy jednak NATO, nie tracąc nadziei, że kawaleria w końcu nadciągnie. Wierzmy jednak tylko sobie, intensywnie przygotowując się do wojny. Chowanie głowy w piasek lub za parawan deklaracji NATO jest nader ryzykowne.
Po trzecie, nie możemy pozostać samotni, tak jak w 1939 r. Budujmy sojusz z tymi państwami, które w razie wybuchu wojny nie będą czekały z reakcją 180 dni. Obojętnie, czy w ramach NATO, czy poza nimi, potrzebne są nam dwustronne lub wielostronne umowy gwarantujące wspólną, natychmiastową akcję obronną. Ideałem byłby alians państw frontowych, od Szwecji, Finlandii i Państw Bałtyckich, przez Ukrainę, po Rumunię (ale raczej bez Węgier). Za to z udziałem Wielkiej Brytanii i pod auspicjami Stanów Zjednoczonych. Tylko USA są nam w stanie zapewnić parasol powietrzny i jądrowy. Wówczas mamy szansę pogonić moskiewskiego carzyka.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.