Kongreswoman Cheney, przemawiając po klęsce w prawyborach, porównała się do Abrahama Lincolna. Wszak Lincoln też przegrywał. Tak, ale miał o wiele więcej politycznego rozsądku od tej zacnej pani. Cheney głównym motywem swojej kampanii uczyniła to, że bardzo nie lubi Donalda Trumpa i uważa go za największe zagrożenie dla demokracji w Ameryce. To byłaby dobra strategia, gdyby startowała w prawyborach demokratów w Nowym Jorku czy w Kalifornii. Ona jednak startowała w prawyborach republikańskich w Wyoming, czyli w stanie, w którym Trump w 2020 r. zdobył 70 proc. głosów. Pomimo swoich licznych wad, były prezydent nadal posiada duże poparcie wśród elektoratu republikańskiego z prowincji. Ono tylko wzrosło po nalocie FBI na jego posiadłość w Mar-a-Lago. Prowadzenie kampanii pod hasłem „Trump jest straszny!” było więc skrajną głupotą. Cheney postanowiła jednak wzmocnić ten przekaz. Poprosiła swojego tatę, by nagrał filmik, w którym przekona wyborców, że Trump jest wielkim zagrożeniem dla demokracji. Ponieważ Dick Cheney jest postacią skrajnie kontrowersyjną, reklama wyborcza z jego udziałem przyniosła odwrotne skutki od zamierzonych. „Człowiek, który wywołał dwie wojny i strzelił jednemu kolesiowi w twarz, twierdzi, że Trump jest niebezpieczny” – trafnie ją skomentował serwis satyryczny The Babylon Bee.
Po wyborczej przegranej wielu komentatorów zaczęło twierdzić, że dawna partia republikańska odchodzi w przeszłość. Też wzięła mnie nostalgia za czasami Busha i Cheneya. Świat był wtedy prostszy. Wrogiem byli afgańscy talibowie i Osama bin Laden, społeczeństwa Zachodu były beztroskie, oddawały się konsumpcji i nie wiedziały, co to kryzys. Nikt nie przejmował się emisjami CO2 i zaimkami osób transpłciowych. Eminem robił śmieszne teledyski, a Kylie Minogue była gorącą trzydziestką. To były piękne czasy! Ameryka Dicka Cheneya! Niestety, to już nie wróci…