Rosyjska Duma powołała do życia „parlamentarną grupę ds. badania działalności antyrosyjskiej”. To nic innego, jak odpowiednik komisji senatora McCarthy’ego. Jej zadaniem jest identyfikacja „agentów obcych (zachodnich) wpływów” w kulturze. Wzorem Stalina zwalczającego kosmopolitów, Putin rozpoczął własne polowanie na czarownice.
Kiedy ćwierć wieku temu zbrodniarz z Kremla inaugurował prezydenturę, natychmiast uderzył w wolność mediów. Schemat represji był prosty. Służba podatkowa oskarżała właścicieli tytułów o oszustwa fiskalne, a dyspozycyjny sąd orzekał o przepadku mienia. W tym samym czasie operację „zmiękczającą” przeprowadzał OMON. Policja brutalnie wkraczała do redakcji, konfiskowała komputery i zastraszała dziennikarzy. Były to tzw. maski-show, ponieważ terror siali zamaskowani siepacze. Widowiskowe operacje były fragmentem rozprawy z oligarchami, która zapoczątkowała budowę państwowego kapitalizmu, koncentrację władzy przez Putina, a więc koniec demokratycznego eksperymentu Rosji.
Wkrótce przyszła pora na środowiska naukowe. FSB preparowała dowody szpiegowskiej działalności pracowników instytutów badawczych, oskarżanych o sprzedaż tajemnic państwowych. Dzięki efektowi mrożącemu Kreml wziął pod kontrolę nie tylko obrót naukowy w kraju i zagranicą, ale założył kaganiec oświacie i szkolnictwu wyższemu.
Następne w kolejce były środowiska prawnicze i medyczne. Adwokatów oskarżano o wszystko, na czele z powiązaniami ze światem przestępczym. Lekarzy zaś o szerzenie narkomanii, czyli nielegalny obrót środkami psychotropowymi.
Rosyjscy politolodzy nazwali działalność Kremla „strategią punktowych represji”, najwyraźniej dla odróżnienia od masowych czystek Stalina. Tyle że, niezależnie od skali, filozofia państwowego terroru pozostaje taka sama, czyli bolszewicka.
Z tym, że Kreml nie osiągnął zamierzonego celu, dlatego ukuł teorię inspirowanych przez Zachód „kolorowych rewolucji”. Putin wskazał osobiście, że celem jest zniszczenie rosyjskiego mocarstwa od wewnątrz i kradzież bogactw naturalnych. Teoria stała się doktryną niezbędną do zaostrzenia opresyjnego prawa. Dziś na jego mocy każdy, kto myśli i działa wbrew intencjom reżimu, jest represjonowany, jako: ekstremista, terrorysta, fałszerz historii, wreszcie zagraniczny agent. Równocześnie FSB rozprawia się z Internetem, rozciągając pajęczynę sieciowej infiltracji, a co gorsza prowokacji. Mozaikę terroru uzupełnia powołanie Rosgwardii, czyli liczącej 400 tys. funkcjonariuszy armii wewnętrznej. Jak nietrudno zgadnąć, ich zadaniem jest tłumienie społecznych protestów.
Jedyną sferą, którą Putin pozostawiał w relatywnym spokoju, była szeroko rozumiana kultura. Od produkcji filmowej, sztuki teatralnej, po scenę muzyczną i literaturę. Jednak i tu nacisk polityczny na poprawność był silny, choć mniej pałkarski. Otwarte represje były wyjątkiem zarezerwowanym dla szczególnie opornych. Na przykład słynna grupa rockowa DDT, a zwłaszcza jej lider Jurij Szewczuk otrzymali czasowy zakaz koncertowania, połączony z nagłą niechęcią agencji impresaryjnych do organizowania ich tras. No cóż, jeśli śpiewa się o „złotych sedesach generałów FSB”, trzeba ponosić konsekwencje. A mimo tego do tej pory Putin groził raczej palcem. Wolał kupować twórców państwowymi dotacjami, nagrodami i pełnymi zachwytu recenzjami kremlowskich mediów. Jak każdy dyktator, potrzebuje artystów do opiewania własnych sukcesów i prania umysłów Rosjan. Na role propagandystów i ogłupiaczy dało się niestety złapać wielu utytułowanych twórców. Za mamonę sławią udział ZSRS w II wojnie światowej, wzniecają szpiegomanię oraz nienawiść do innych narodów. Co się więc stało, że obecnie Kreml dał zielone światło klakierom z parlamentu?
„Grupa ds. działalności antyrosyjskiej” to nic innego, jak komisja prawomyślności na wzór Świętego Synodu Konstantina Pobiedonoscewa lub komisji amerykańskiego senatora. Mówiąc wprost, jednym ma wydawać lojalnościowe certyfikaty, a stygmatyzować przeciwników reżimu. Pomyślmy. Jaka stacja odtworzy utwór muzyczny, jaka galeria zrobi wystawę, jakie wydawnictwo opublikuje tom „zagranicznego agenta”? W Rosji Putina nie zrobi tego nikt o zdrowych zmysłach. Jest to równoznaczne z biznesowym samobójstwem, a najprawdopodobniej pobytem w kolonii karnej. Dla nieprawomyślnych artystów oznacza wymazanie z życia publicznego, twórczy niebyt, czyli emigrację. W ten sposób Kreml uderza w ostatnią enklawę wolności obywatelskich, jaką była – szczątkowa, ale jednak – swoboda twórcza. Wzorem Lenina, który wyrzucił z Rosji krnąbrne, bo niezależne autorytety podczas haniebnych rejsów, tzw. „statków filozofów”.
Dlaczego dziś? To proste. Lęk reżimu przed społecznym buntem rośnie w miarę, jak gospodarka pogrąża się sankcyjnym chaosie. Już niejeden bunt wybuchł na Rusi z powodu głodu, biedy i przegranej wojny. Szczególnym celem jest młode pokolenie, jakże podatne na artystyczny przekaz wolnościowy. Wspomniana grupa DDT nakręciła właśnie teledysk do utworu „Nie z wami”. Choć treścią jest odwieczny konflikt pokoleniowy, idealnie wpisuje się obrazem, muzyką i słowami w dystopijną rzeczywistość. Jeszcze lepiej oddaje buntownicze nastroje młodych Rosjan. Zniewolonych intelektualnie, represjonowanych, a w końcu pędzonych na wojenną rzeź. Przedpremierową wrzutkę do YouTube obejrzały dwa miliony rosyjskich użytkowników sieci. Mimo cenzury i faktycznej blokady Internetu. Tak, Putin ma się kogo bać.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.