Rosyjska agresja trwa w najlepsze, tymczasem światowa społeczność przygotowuje plany odbudowy Ukrainy. Z pewnością obietnice miliardów dolarów są ważnym gestem w stronę Ukraińców. Tyle że marchewka, podobnie jak kij, też ma dwa końce. Realistycznie rzecz ujmując, warunkiem udzielenia międzynarodowej pomocy jest zakończenie wojny. Tylko na jakich warunkach, Moskwy czy Kijowa?
To prawda, że wojna, nawet bez perspektyw zakończenia majaczących na horyzoncie, nie powinna blokować międzynarodowej pomocy w odbudowie Ukrainy. Wręcz przeciwnie, o przyszłości dobrze myśleć zawczasu, czego dowodem była niedawno zakończona konferencja darczyńców w szwajcarskim Lugano.
Dla Ukrainy spotkanie miało charakter symboliczny. Oznacza gotowość włączenia do Zachodu. Medialne komentarze zwracają także uwagę, że deklaracje finansowe wolnego świata są sygnałem dla Putina. Jakby mocno Rosja nie zniszczyła napadniętego kraju, wspólnym wysiłkiem świata Ukraina zostanie odbudowana.
I nie tylko, bowiem według Unii Europejskiej, chodzi o wszechstronną modernizację, która nie ograniczy się do gospodarki, obejmując inne dziedziny życia. Słowem, po wojnie Ukraińców czeka samo szczęście i dobrobyt. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wokół planu odbudowy, a więc przyszłości naszego wschodniego sąsiada toczy się dziwna, zakulisowa gra interesów.
Po pierwsze, jak trafnie zauważył komentator „FAZ” Nicolas Busse: - Decyzje o Ukrainie dużo łatwiej podjąć w Lugano niż w bombardowanym Kijowie. Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie, jak realna jest odbudowa w najbliższej przyszłości? Przecież Rosja w dowolnej chwili może zniszczyć ponownie to, co uda się odbudować, zmodernizować lub zreformować ogromnym wysiłkiem międzynarodowym i jeszcze większym kosztem. Planowanie jest więc mocno iluzoryczne do czasu zakończenia wojny.
Po drugie, formuje się kilka sprzecznych „grup inicjatywnych”. Odbudowę planuje UE, która jednocześnie odziera Ukrainę z iluzji szybkiego akcesu do Zjednoczonej Europy. Nie dość tego, kanclerz Olaf Scholz oświadczył wprost, że Kijów nigdy nie otrzyma międzynarodowych gwarancji bezpieczeństwa, tak silnych, jak np. punkt 5 Traktatu Waszyngtońskiego NATO.
Do gry o Ukrainę aktywnie przystąpiło Trójmorze, łączące 12 krajów Unii (kraje bałtyckie, Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Bułgaria, Rumunia, Słowenia, Chorwacja i Austria). Na czerwcowym szczycie w Rydze Ukraina otrzymała status „kraju partnerskiego”, co oznacza zacieśnienie współpracy na rzecz szybszej transportowej i infrastrukturalnej integracji z Unią Europejską, czyli w pierwszej kolejności z państwami Inicjatywy.
Jednak Komisja Europejska upiera się, że nie Trójmorze, ale Unia powinna grać pierwsze skrzypce w odbudowie, ponieważ dysponuje odpowiednimi funduszami, technologiami i organizacją. Przy tym w Parlamencie Europejskim trwa debata, w jaki sposób konflikt o praworządność z Polską wpłynie na przyznanie Trójmorzu jakiejkolwiek roli w odbudowie Ukrainy, wraz z odpowiednimi funduszami. Z drugiej strony w Strasburgu już rozlegają się pytania eurodeputowanych: - Z jakiej racji na Ukrainę mają łożyć tylko europejscy podatnicy? Pomoc finansowa i zaangażowanie powinny przybrać formę globalną.
Dlatego odrębną deklarację złożył w tej sprawie szczyt grupy G-7. Ustami Scholza grono najbogatszych państw świata zapowiedziało na jesieni zwołanie kolejnej konferencji donorów. Swoje trzy grosze wtrąciła Wielka Brytania, wskazując z własnej inicjatywy Londyn jako miejsce spotkania. Jeśli doliczyć do tego pomysł Czech, aby z racji unijnej prezydencji, zgromadzić wszystkich chętnych w Pradze, rodzi się pytanie: - Czy nie za dużo tego szczęścia, a jeśli tak dlaczego? Choćby w porównaniu ze ślimaczym tempem militarnego wsparcia Ukrainy w obronie przed Rosją.
Z kolei sama Ukraina wskazuje, że na odbudowę potrzebuje 750 mld dolarów, proponując pokrycie 500 mld z konfiskaty zamrożonych obecnie rosyjskich aktywów. Jednak na taki wariant nie godzi się UE na czele z Niemcami, a poważne wątpliwości mają Stany Zjednoczone.
O co we wszystkim chodzi? Jak zwykle o pieniądze i przyszłe zyski. Przy tym nie Unii Europejskiej jako całości, tylko wybranych państw. Takich jak Niemcy lub Francja, które chcą „zagospodarować” Ukrainę, jako rynek zbytu, a być może głównego partnera w Europie Wschodniej. W tym kontekście Polska i Trójmorze są niepożądaną konkurencją.
Rozkręcająca się awantura lub też nabierająca tempa rywalizacja o Kijów ma także silne podłoże polityczne. Wiadomo, że Ukraina, a więc zachodnie inwestycje będą bezpieczne tylko w przypadku klęski Moskwy. Tymczasem Zachód kalkuluje, jak umożliwić Putinowi wyjście z wojny z twarzą. Taki scenariusz jest możliwy pod warunkiem zmuszenia Ukrainy do zawarcia niekorzystnego pokoju, ale nawet on odsunie tylko kolejne fazy agresji. Chyba że główne kraje UE planują jednak strategiczne ustępstwa wobec Moskwy. Wówczas pomoc dla Ukrainy będzie osłodą zdrady.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.