Kilka lat temu prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama zapowiedział ograniczenie testów w amerykańskich szkołach. Dobra wiadomość dla dzieci okazała się fatalna dla przyszłości Ameryki. Obama obniżył i tak już niski poziom amerykańskiej edukacji podstawowej. Dzisiaj widzimy tego efekty.
W 2015 roku administracja Baracka Obamy wydała nowe wytyczne dotyczące przeprowadzania testów w amerykańskich szkołach. Przede wszystkim miało być ich mniej oraz miały być zdecydowanie łatwiejsze.
Obama podkreślał, że "dzieci spędzają zbyt wiele czasu na niepotrzebnym przygotowywaniu się do testów i egzaminów”. W przesłanym dyrektorom szkół orędziu prezydent oświadczył, że słyszy coraz więcej skarg od rodziców, którzy są ,,przerażenie nadmiarem egzaminów” dla swoich pociech, a od nauczycieli, że są zmuszani do uczenia dzieci i młodzieży ,,pod testy”, a nie tego, co uważają za właściwą wiedzę.
W wydanym przez Biały Dom dokumencie "Testing Action Plan" administracja Obamy wyznaczyła wskazówki, jak należy rozwiązać problem ,,nadmiaru” testów i egzaminów w szkołach. Prezydent wskazywał, które testy i egzaminy miałyby być zlikwidowane bądź ograniczone, lecz ostateczną decyzję pozostawił władzom poszczególnych dystryktów szkolnych. Tym samym szef rządu wziął pod uwagę różne standardy edukacyjne obowiązujące w poszczególnych stanach.
Obama oświadczył, że amerykańscy uczniowie powinni spędzać najwyżej 2 procent czasu lekcyjnego na testach i egzaminach. Z tego powodu zgłosił Kongresowi propozycję zmian w ustawie No Child Left Behind, zawierającej wytyczne dla dyrektorów szkół i nauczycieli, aby ci kładli duży nacisk właśnie na testy.
Republikanie i konserwatywni komentatorzy od razu ostrzegali, że pomysł obniżenia poziomu testów szkolnych i likwidacja części egzaminów wcale nie ma na celu ułatwienia życia uczniom, rodzicom i nauczycielom. Jest to raczej próba zrównania i ujednolicenia jakości nauczania do poziomu edukacyjnego najgorszych szkół w kraju. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że najgorsze szkoły w USA to te, w których zdecydowana większość uczniów rekrutuje się wśród mniejszości etnicznych.
Zaniżone testy pozwalają stworzyć kłamliwe statystyki edukacyjne, z których wynikać będzie, że nie istnieją żadne różnice pomiędzy poziomem wiedzy, wykształcenia i kwalifikacji między uczniami białymi, hiszpańskojęzycznymi i czarnoskórymi.
Jest to oczywiście edukacja potiomkinowska – ostrzegali przedstawiciele opozycji - w której większość zdolnych uczniów zostanie zrównana na siłę z poziomem intelektualnym półanalfabetów.
A jak to jest z tą amerykańską edukacją? W Europie panują dwa skrajne mity o amerykańskich szkołach. Pierwszy przedstawia je jako poprawne politycznie urawniłowki o bardzo niskim poziomie oświatowym, kształcące ograniczonych intelektualnie zjadaczy hamburgerów. Istnieje też skrajnie odmienne, niczym nie uzasadnione przekonanie, że amerykańskie szkoły są znacznie lepsze od większości szkół na całym świecie, na co wskazują przede wszystkim amerykańskie osiągnięcia naukowe.
A jak jest naprawdę? Stany Zjednoczone są krajem wydającym na edukację najwięcej ze wszystkich krajów OECD. W 2010 roku Amerykanie przeznaczali na szkoły podstawowe i średnie o 39 procent wydatków więcej niż pozostałe państwa wchodzące w skład tej organizacji.
Większe wydatki wcale nie oznaczają jednak lepszych wyników nauczania. Statystyki gwałtownie zaniżają szkoły, w których większość uczniów stanowią murzyni i Latynosi. W ciągu najbliższych siedmiu lat liczba uczniów hiszpańskojęzycznych wzrośnie o 33 procent. W 2022 roku 44 procent amerykańskich uczniów stanowią przedstawiciele mniejszości etnicznych. I to oni, choć nie wolno o tym głośno mówić, stanowią źródło problemów amerykańskiej oświaty.
Niektóre badania statystyczne prowadzone przez amerykański Departament Edukacji wskazują, że ,,coś jest nie tak” z amerykańską oświatą, chociaż nikt z amerykańskiej klasy politycznej nie ośmiela się mówić głośno tego, co każdy widzi. Od czasu do czasu pojawiają się informacje w stylu: ,,biali absolwenci szkół średnich wykazują się zdolnością czytania 102 słów na minutę, kiedy ich afro-amerykańscy koledzy jedynie 85 słów na minutę”. Różnice w poziomie zdobywania wiedzy przez uczniów z różnych środowisk etnicznych (znakomite wyniki mają osoby pochodzenia azjatyckiego) tłumaczy się najczęściej rzekomą biedą mniejszości murzyńskiej, która jakoby ma mniejsze możliwości dostępu do pomocy dydaktycznych.
Nikt jednak nie ośmiela się zadać pytania: jakie pomoce dydaktyczne są potrzebne, ażeby nauczyć kogoś czytać ze zrozumieniem?
Na podstawie obecnego systemu oceny wiedzy uczniów widoczna jest znaczna przewaga uczniów białych i pochodzenia azjatyckiego od czarnoskórych i Latynosów. Opublikowane przez Narodowe Centrum Statystyk Edukacyjnych (ang. The National Center for Education Statistics – NCES) wyniki badań poziomu czytania, rozumienia tekstu, rozwiązywania zadań matematycznych, umiejętności zapamiętywania i interpretacji czytanego tekstu wskazują w każdym przypadku na 20–30 procentową przewagę osób białych i pochodzenia azjatyckiego względem pozostałych rówieśników.
Te same dane sugerują, że w USA żyje ok. 40 milionów tzw. funkcjonalnych analfabetów, a więc osób, które umieją czytać, ale nie rozumieją tekstu. Ponad połowa z tych ludzi to osoby czarnoskóre, mimo że mniejszość murzyńska stanowi zaledwie ok. 18 procent populacji amerykańskiej.
Nasuwa się więc proste pytanie, dlaczego paradoksalnie to Stany Zjednoczone mają najlepsze uczelnie świata? Przecież niezmiennie od wielu lat i dekad pierwsze miejsca w prestiżowych klasyfikacjach uczelni na całym świecie, jak np. Academic Ranking of World Universities (ARWU), nadal zajmują takie uczelnie jak: Uniwersytet Harvarda, Uniwersytet Stanforda czy Massachusetts Institute of Technology (MIT). W następnych dziesiątkach można znaleźć uniwersytety: Yale, Princetone czy Calltech. Dla porównania: dwie najlepsze polskie uczelnie, Uniwersytet Warszawski oraz Uniwersytet Jagielloński, od lat znajdują się między 500 a 700 miejscem w zależności od rankingu.
Czy zatem można mówić o niskiej jakości nauczania podstawowego i średniego w USA? Bez wątpienia tak można powiedzieć o szkołach państwowych, chociaż i w tym wypadku różnice regionalne są ogromne. Zdecydowanie lepszą pracę edukacyjną wykonują szkoły prywatne, a wśród nich 8100 szkół i 230 uniwersytetów katolickich, do których uczęszcza ok. 2,6 miliona uczniów i studentów.
To one, podobnie jak inne szkoły prywatne, zasilają uczelnie w świetnie przygotowanych do studiowania absolwentów.
Obniżenie poziomu testów i zniesienie niektórych form egzaminów przez Obamę w 2015 roku okazało się prostym sposobem obniżenia, a przez to wyrównania jakości kształcenia do poziomu najbardziej opornych na wiedzę uczniów z miejskich gett lub zapyziałej prowincji. Efekty tej urawniłowki ujrzymy wkrótce.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.