Z punktu widzenia prawa międzynarodowego kremlowski barbarzyńca podeptał własne zobowiązania wynikające z tzw. porozumień mińskich, które przestały obowiązywać. Oznacza to, że dyktator stracił instrument wpływu na Ukrainę, za pomocą którego chciał ingerować w jej wewnętrzne sprawy i cywilizacyjne wybory. Nie powstrzymał ukraińskiego marszu na Zachód w kierunku integracji z UE i NATO.
Putin zrozumiał, że poniósł klęskę. Jego ośmioletnia gra okazał się funta kłaków warta i pora ją kończyć. Tym należy tłumaczyć nieskrywaną wściekłość, publicznie okazywaną za pomocą zwierzęcej pogardy dla „bratniego narodu ukraińskiego”. Odmowa prawa Ukraińców do niepodległego bytu to przyznanie absolutnej słabości Rosji i ostatecznej utraty kontroli nad sąsiadem.
Zwycięstwo odniósł za to Wołodymyr Zełenski. Rosyjski politolog prof. Andriej Piontkowski, komentując ostatnie wydarzenia, podkreśla, że dopiero teraz Zełenski stał się prezydentem Ukrainy. Od grudnia ubiegłego roku odpierał wspólne francusko-niemiecko-rosyjskie próby wciągnięcia w równie haniebne Porozumienia Mińskie-3.
Tak, celem wahadłowej dyplomacji Olafa Scholza, a szczególnie Emanuela Macrona nie było ratowanie pokoju w Europie, tylko zmuszenie Ukrainy do zrzeczenia się suwerenności. W imię bezpieczeństwa sytych po gardło Niemców i Francuzów.
Oprócz Putina największymi przegranymi są więc „architekci zdrady” – Merkel, Scholz i Makronuszka, jak pogardliwie nazywa Francuza rosyjska opozycja. Dla wyjaśnienia, w tak familiarny sposób rosyjski arystokrata miał zwyczaj zwracać się do głupiego, ale wiernego lokaja.
Zatem Makronuszka odwalił za Putina kawał hybrydowej roboty. W oczach ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego autorytet francuskiego i niemieckiego sojusznika znalazł się niżej podłogi. Niestety po raz kolejny hasło: – Nie będziemy umierać za Gdańsk (Kijów) – okazuje się dla Paryża i Berlina ważniejsze od europejskich wartości.
Działania rosyjskiego Kima to również zła wiadomość. „Anuszka już rozlała olej”, ale Zachód nadal w to nie wierzy, a więc nadal kładzie głowę na torach tramwajowych. Sekwencja wydarzeń nie obejmuje przecież tylko Ukrainy. W przeddzień inwazji na Donieck i Ługańsk, Putin anektował faktycznie Białoruś, odmawiając wycofania rosyjskich wojsk po manewrach. Reakcja Zachodu? Brak, a to bardzo zła wiadomość dla Polski, Litwy, Łotwy i Estonii.
Symboliczny wymiar sankcji nałożonych obecnie po zbrojnym najeździe na wschodnią Ukrainę wskazuje, że niczego się nie nauczyliśmy. Ani w 2014 r., ani dziś. Wielcy demokratycznego świata nadal ograniczają się do kompromitującej reakcji na rosyjską agresję. Śmieszne sankcje zachęciły i nadal zachęcają Putina do eskalowania konfliktu. Bo, tego, że eskalacja będzie, możemy być więcej niż pewni. Putin znowu czuje się bezkarny.
Uśmieszek i butę może zetrzeć z jego twarzy jedynie tak silne, prewencyjne działanie, które będzie sto razy mocniejsze od kremlowskich rachub. Biden popełnia szalony błąd, nie uderzając obecnie w Rosję atomowymi sankcjami, które publicznie zapowiedział.
Wprawdzie Kim Dzong Putin utracił zgrany instrument wpływu na Ukrainę, ale obecnie tworzy nowy. Obecność rosyjskich wojsk w okupowanym Donbasie to groźba wybuchu wojny na wielką skalę w każdej chwili. Dlaczego? Kremlowski dyktator sam postawił się w sytuacji, w której jego dalsza władza zależy od pozbawienia Ukrainy niepodległości. Nie zatrzyma się w pół kroku.