O tym, że sieciowa przestępczość jest globalnym problemem, przekonują wnioski tegorocznego szczytu ekonomicznego w Davos. Sonda przeprowadzona wśród liderów państw, rekinów biznesu i ekspertów stawia ataki hakerskie na drugim miejscu wśród wyzwań, zaraz po zmianach klimatycznych.
Cyberprzestępczość kosztuje światową gospodarkę ponad 200 mld dolarów rocznie, a przyszłość maluje się w czarnych barwach. Im więcej biznes inwestuje w obronę, tym hakerzy sprytniejsi. W tym kontekście, media koncentrują się na sieciowych wyczynach Kremla.
Na przykład Al-Jazeera oblicza rynkową wartość rosyjskich cyberprzestępców na 50 mld dol. Katarska telewizja wskazuje na korzystny współczynnik minimalnych kosztów działalności i wysokiej rentowności. Tyle, że komercyjna wycena formacji „duchów Putina” jest przeszacowana. Wynika ze specyficznego wykorzystania.
Al-Jazeera nie myli się w jednym. Cybernetyczny bandytyzm ma korzenie w policji politycznej. Na początku lat 20-tych XX w. Czeka (ЧК) rozpoczęła erę głębokich operacji, których celem było rozbicie kapitalizmu od wewnątrz. Bolszewiccy szpiedzy uplasowani w zachodnich mediach, związkach zawodowych oraz partiach politycznych gorliwie dezinformowali opinię publiczną.
Szef sztabu generalnego Walerij Gierasimow, ani tym bardziej Władimir Putin nie są więc geniuszami, tylko plagiatorami. Od czasu NKWD zmieniły się jedynie narzędzia, a nie koncepcja operacji „A” – aktywnych. W epoce Internetu kampanie dezinformacyjne przeniosły się do cyberprzestrzeni.
To prawda, że w ramach wąskiej specjalizacji rosyjscy hakerzy są szczególnie niebezpieczni. Od czasu gdy Putin wystraszył się losu Kadafiego, potencjał cybernetyczny wykorzystuje do tego, aby senny koszmar nie zamienił się w jawę. Mówiąc wprost służy agresji przeciwko urojonym wrogom.
Na szczęście lęki Putina to marnotrawstwo fenomenalnego potencjału rosyjskich hakerów. Hybrydowy sukces okazuje się największą porażką. Ataki infrastrukturalne są ogromnym wyzwaniem, ale tylko do czasu. W myśl zasad fizyki, każda akcja wywołuje reakcję. No może z wyjątkiem Polski, która stawia na obronę terytorialną, a nie cybernetyczną.
W strategicznym planowaniu zakreślonym dekadami Moskwa nie dorasta do pięt Pekinowi. Komunistyczne Chiny, które otoczyły się szczelnym firewallem, wykorzystują sieć na tysiąc sposobów. Od ekspansji soft power, po szpiegowskie majstersztyki. Kradzież technologii i wrażliwych danych jest otoczona w ChRL nimbem świętości. Nie bez przyczyny stanowi przedmiot dumy, ponieważ służy narodowemu celowi. To globalna ekspansja gospodarcza, która ma przynieść światową hegemonię.
Przykłady chińskiej wirtuozerii? „The Wall Street Journal” ujawnił, że przez wiele miesięcy Chińczycy penetrowali redakcje wszystkich tytułów medialnego koncernu News Corporation. Po co włamywać się do sieci federalnej administracji czy nowojorskiej giełdy, skoro wszystkie informacje można wyczytać z dziennikarskich materiałów.
Dla odmiany Unia Europejska odkryła, że wszystkie skanery i bramki bezpieczeństwa strzegące obiektów krytycznej infrastruktury, od elektrowni jądrowych, przez lotniska, przejścia graniczne, po bazy wojskowe i Parlament Europejski są chińskiej produkcji (Nuctech). Dziś przesyłają do Pekinu miliony strategicznych danych. Jutro na rozkaz Xi Jinpinga mogą wywołać w UE Armagedon.
Komentując cyfrowy blamaż USA i Europy, Associated Press napisała: - Gdy nagłówki mediów zajmują hakerzy Kremla, w tym samym czasie Chiny kradną na potęgę.
Opinię AP potwierdza dyrektor FBI Christopher A. Wray, który twierdzi, że Pekin wykrada więcej tajemnic handlowych i technologii, niż wszystkie inne rządy świata razem wzięte.
Po cóż miałby to robić Kreml? Podczas zimnej wojny sowieci okradali świat z know-how. Tyle że ich zacofana i niewydolna gospodarka nie miała z tego żadnego pożytku. Putin rozumie, że jego reżim jest w identycznej sytuacji. Czy ma świadomość, że armia cybernetycznych bandytów nie zapobiegnie agonii Rosji, tak jak KGB nie uratował ZSRS?