Afganistan

Największe utrapienie talibów: puste skarbce

Kryzys na wschodnich granicach RP może być dopiero przedsmakiem tego, co może czekać Europę w kolejnych miesiącach. Tym razem za sprawą Afgańczyków: przejęcie władzy przez talibów oznacza nie tylko kres - i tak niewielkich - swobód obywatelskich pod Hindukuszem, ale też kryzys humanitarny, bowiem nowy reżim nie ma grosza przy duszy.

Mariusz Janik
Foto: Jonathan Wilson | Dreamstime

Otwarcie ostrzegł w tym tygodniu przed takim scenariuszem szef talibskiej dyplomacji, Khan Muttaqi. - Gospodarczy chaos w naszym kraju może prowadzić do zawirowań poza jego granicami, wywołując masową migrację, która w efekcie doprowadzi do kłopotów humanitarnych i ekonomicznych - napisał Muttaqi w liście otwartym do amerykańskiego Kongresu.

Pogróżka, a może trzeźwa prognoza, to część kampanii nowego reżimu w Kabulu, zmierzającej do odmrożenia afgańskich funduszy ulokowanych na kontach poza granicami kraju, w szczególności w Ameryce. Chodzi o, bagatela, 9,5 miliarda dolarów rezerw - kwotę znaczącą nawet w państwach rozwiniętych, a co dopiero w biednym Afganistanie - zamrożonych od sierpniowej ofensywy, która zmiotła dotychczasowe władze państwa.

- By drzwi do dalszych relacji pozostały otwarte, zwracam się z prośbą, by środki Afgańskiego Banku Centralnego zostały odmrożone, a sankcje na nasze banki zniesione - pisał szef afgańskiego MSZ w liście. Jak zapewniał, kraj po raz pierwszy od 40 lat cieszy się stabilnym rządem. - Podjęto praktyczne kroki, by zapewnić standardy dobrego zarządzania, bezpieczeństwa i przejrzystości. Afganistan nie stanowi żadnego zagrożenia dla regionu czy świata, wytyczona została ścieżka pozytywnej współpracy - zapewniał.

I pozostaje tylko jeden, za to krytyczny problem: choć żaden kraj nie kiwnął palcem, by zapobiec przejęciu władzy przez talibów, żaden też nie spieszy się z uznaniem nowego reżimu. A zwłaszcza Ameryka: wiceszef amerykańskiego Departamentu Skarbu, Wally Adeyemo, zapewnił w październiku Kongres, że nie widzi możliwości, by talibowie położyli ręce na zdeponowanych za Atlantykiem rezerwach.

Tymczasem jednak środki te są im na gwałt potrzebne: afgańscy urzędnicy od miesięcy nie dostają pensji w ogóle, albo dostają je w bardzo okrojonej postaci; kraj nie ma też czym zapłacić za import. Nadchodząca zima może się skończyć humanitarnym kryzysem na dawno nie widzianą skalę, bowiem 95 proc. mieszkańców kraju doświadcza braków żywności, nawet 23 mln mogą tej zimy głodować. Jeżeli wcześniej nie zamarzną, bowiem Kabul 78 proc. potrzebnej energii kupował od sąsiadów, a od upadku prezydenta Aszrafa Ghaniego nikt tych rachunków nie próbował nawet regulować.

W permanentnej zapaści

Generalny obrazek afgańskiej ekonomii pozostaje dosyć smutny. Choć od obalenia mułły Omara w 2001 r. gospodarka stopniowo nabierała tempa - zwłaszcza w ostatniej dekadzie - to napędzały ją pieniądze od międzynarodowych donatorów oraz strumień środków od co majętniejszych afgańskich emigrantów, którzy wraz ze stabilizacją sytuacji w ojczyźnie stopniowo wracali do domu. 

Nie starczało to na wiele. Gospodarka rozwijała się powoli, choć pandemia w ubiegłym roku doprowadziła do skurczenia się jej o 5,5 proc., a w tym miała - według prognoz - odbić się do 1 proc. na plusie (MFW w październiku ostrzegł przed kolejnym zwinięciem się gospodarki: tym razem o astronomiczne 30 proc.). Przekładało się to na PKB o wartości rzędu niecałych 20 mld dolarów. Kraj wciąż opierał się na sektorze usług (ponad połowa gospodarki) oraz rolnictwie (23 proc.), przy czym nominalne PKB per capita wynosiło 508 dol., przy bezrobociu oficjalnie dobijającym 24 proc.

Teraz skończy się i to: wielu afgańskich ekspatów zdążyło opuścić kraj, zanim talibowie stanęli na rogatkach Kabulu, inni ustawiali się w panice w słynnych kolejkach na stołecznym lotnisku. Wsparcie od organizacji międzynarodowych oraz poszczególnych państw zaangażowanych w odbudowę kraju po półwieczu konfliktów urwało się niemal natychmiast po upadku poprzedniego rządu. Oliwy do ognia dolewają same władze - choćby poprzez wydany na początku listopada zakaz używania obcych walut (co dotyczy zwłaszcza dolara, który de facto wyparł w handlu bazarowym rodzime afgani).

Dla tych talibskich dygnitarzy, którzy dziś odpowiadają za finanse kraju, musi to być niemały wstrząs: niegdysiejsi rebelianci uchodzili za jedną z najlepiej dofinansowanych organizacji powstańczych na świecie. Na żołdzie talibów żyło od kilkudziesięciu do - niedawno - 100 tysięcy bojowników.

Rebelię wspierały prawdopodobnie służby i rządy co najmniej kilku państw: tradycyjnie przychylnego im Pakistanu, a także - w ostatnich latach - Rosji i Iranu. Do tego należałoby dorzucić kilku "prywatnych" donatorów, bogatych Saudyjczyków, Katarczyków i obywateli Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wpływy te szacuje się obecnie na kwotę od 100 do kilkuset milionów dolarów rocznie.

Drugie tyle formacja wyciskała z handlu narkotykami, a właściwie jednym z nich: opium. Od lat Afganistan uchodził za największego na świecie dostawcę tego "surowca". Przychody opiumowego przemysłu pod Hindukuszem szacuje się na 1,5-3 miliardy dolarów rocznie, z czego około 10 procent mogło trafiać do skarbca talibów pod postacią podatków nakładanych na afgańskich rolników. Pośrednio zresztą podatki płynęły też z innych źródeł: przez lata zachodni donatorzy alarmowali, że bojownicy domagają się danin od projektów humanitarnych i rozwojowych realizowanych w Afganistanie, np. szkół czy dróg. Podobnie jak w latach 90. swoiste myto mieli też opłacać kierowcy ciężarówek, przewożący - o ironio - m.in. dostawy dla zachodnich wojsk, stacjonujących w kraju.

Podsumowując wszystkie te wpływy, można założyć, że rebelia miała do dyspozycji kwotę dobijającą w dobrych latach miliarda dolarów rocznie. Astronomiczna suma jak dla powstania, kropla w morzu potrzeb, gdy przełoży się to na potrzeby niemal 40-milionowego państwa.

Nieliczne alternatywy

Co więcej, źródła dochodów mogą się wydatnie skurczyć w najbliższych miesiącach. Jak już wyżej wspomniano, strumyczek pieniędzy od zachodnich partnerów Kabulu wysechł - co oznacza nie tylko bezpośredni ubytek w budżecie, ale i brak pośrednio zbieranych "podatków". To samo dotyczy danin zbieranych np. od kierowców: wraz z pogłębiającym się kryzysem kurczy się rynek, więc i sprzedaż towarów będzie spadać, a wraz z nią i wolumen dostaw.

Nie jest jeszcze pewne, co talibowie zrobią z opium. W połowie sierpnia rzecznik talibskiego reżimu Zabihullah Mujahid odcinał się od narkobiznesu. - Sprowadzimy ponownie produkcję opium do zera - zapowiadał. - Nie będzie produkcji, nie będzie szmuglu - powtarzał. Niewątpliwie, mogłyby temu przyklasnąć kraje sąsiednie, może nawet nieco rekompensując Kabulowi "straty" wynikające z zastopowania narkobiznesu. Wystarczy wspomnieć, że tanie narkotyki od sąsiadów odpowiadały już w drugiej połowie lat 90. za potężny kryzys w Iranie: do połowy poprzedniej dekady liczba uzależnionych dobiła niemal 3 milionów, a dwie trzecie narkotyków w obrocie to afgańskie opium. Na wschodniej granicy Republiki Islamskiej trwa pełzająca wojna z przemytnikami, która w ciągu trzech dekad pochłonęła życie kilku tysięcy żołnierzy, policjantów i agentów służb bezpieczeństwa Teheranu. Straty dla irańskiej gospodarki z tytułu przemytu i używania opium szacuje się na 8,5 mld dol. rocznie.

Ale poza opium nie pozostaje bojownikom zbyt wiele do wyboru. Owszem, jakieś 10 mln dolarów z ich uprzednich dochodów pochodziło z nielegalnych kopalni minerałów i innych cennych surowców, wówczas usytuowanych w prowincji Helmand.

Zasoby naturalne są zatem opcją - ale dalece niewystarczającą. Afganistan posiada niemałe złoża zarówno węgla, litu, miedzi czy cynku, które mogłyby się przydać w przemyśle. Górnicy wydobywają tam również złoto i kamienie szlachetne, jak rubiny czy lazuryt. Szkopuł jednak w tym, że urzędnicy obalonej administracji prezydenta Ghaniego szacowali swego czasu, iż wartość produkcji całego sektora górniczego w kraju nie przekracza miliarda dolarów rocznie. Znowuż, kwota niebagatelna, ale blednąca w obliczu potrzeb. Co więcej, gdyby chcieć nawet zwiększyć wydobycie, trzeba byłoby zainwestować i sprofesjonalizować górnictwo afgańskie, na co - raz jeszcze - potrzeba pieniędzy.


Przeczytaj też:

Talibowie zbrojeniową potęgą

Afgańska armia rozsypała się jak domek z kart. Amerykanie nie zniszczyli pozostawionego sprzętu. Dzięki nim talibowie mogą rozpocząć eksport islamskiej rewolucji do krajów ościennych oraz rozpętać globalną falę terroru.

Wojny dronów

Czy nasza armia i przemysł zbrojeniowy nadążają za postępem technologicznym? Takie pytanie zadaje sobie wiele państw świata, od Rosji, przez Chiny, po USA. Dobrze byłoby, gdyby o zaletach sztucznej inteligencji (AI) pomyślały nasze władze.

Przegrywamy wojnę informacyjną

Mateusz Morawiecki nie sprawdził się jako premier zarządzania kryzysowego. Polska przegrywa wojnę informacyjną z Białorusią, nie tylko na Zachodzie, ale także na Wschodzie. Rząd nie jest jedynym winnym, bo sposób reagowania na warunki nadzwyczajne pogrąża także opozycję.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę