Nie żyje Henry Kissinger, były sekretarz stanu USA

Henry Kissinger – dyplomata stulecia

Henry Kissinger, jak królowa Elżbieta II, niczym klamrą spinał całe stulecie. Wywarł jednak na scenie „Realpolitik” XX wieku jeszcze większy wpływ niż brytyjska monarchini. Za co jedni go podziwiali, inni nim gardzili. Pół roku po swoich setnych urodzinach gigant dyplomacji zmarł w ubiegłą środę w swojej rezydencji w stanie Connecticut.

Prof. Arkadiusz Stempin
Sekretarz Stanu Henry A. Kissinger korzysta z telefonu w biurze doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Brenta Scowcrofta, aby uzyskać najnowsze informacje o sytuacji w Wietnamie Południowym (29 kwietnia 1975 r.). Foto: David Hume Kennerly, domena publiczna, via Wikimedia Commons

Momentem zwrotnym w życiu Kissingera była ucieczka z nazistowskich Niemiec do USA (1938). Członkowie rodziny, którzy nie poszli jego śladem i pozostali w III Rzeszy, zginęli w Holocauście. On, urodzony w 1923 roku syn nauczyciela żydowskiej szkoły dla dziewcząt we frankońskim Fürth, dzieciństwo w Niemczech wspomniał z nostalgią. „Byłem fanatykiem piłki nożnej. Futbol sprawił, że pamięć o latach spędzonych we Frankonii jawi się w jasnych barwach. Nie mieliśmy radia, mnóstwo czytałem: Schillera, Goethego i Dostojewskiego. Byłem zbyt młody, by ich rozumieć, ale wielkimi haustami wchłaniałem ich dzieła. Tęskniłem za przyjaciółmi z Fürth. Za to w Ameryce mogłem jako Żyd iść ulicą z podniesioną głową. Nie odczuwałem cienia dyskryminacji, pomimo że na początku zupełnie nie mówiłem po angielsku”.

Po drugiej stronie oceanu 15-letni Heinz Alfred Kissinger znalazł się w niemiecko-żydowskiej dzielnicy Nowego Yorku – Washington Heights. Tam zmienił imię na Henry. Jak wielu emigrantów z Niemiec wrócił nad Ren w mundurze amerykańskiego żołnierza w latach II wojny światowej, służąc w jednostkach wywiadu. Jako kombatant wojenny bez egzaminu wstępnego otrzymał przepustkę na elitarny Harvard. Po doktoracie z historii pozostał na uczelni jako profesor w dziedzinie stosunków międzynarodowych. Stamtąd ściągnął go do Białego Domu prezydent Richard Nixon, najpierw jako doradcę ds. bezpieczeństwa (1868), potem powierzył mu stanowisko sekretarza stanu (1973). W tej roli okazał się Kissinger najbardziej wpływowym szefem dyplomacji USA w dziejach. A de facto architektem ładu międzynarodowego doby Zimnej Wojny.

Jako uniwersytecki historyk zgłębiał fascynującego go zjawisko równowagi sił między mocarstwami po Kongresie Wiedeńskim (1815). Te obowiązujące w XIX wieku założenia polityki międzynarodowej implantował jako mąż stanu 150 lat później. W latach Zimnej Wojny i rywalizacji USA ze Związkiem Radzieckim udało mu się związać Kreml i jego szefa Leonida Breżniewa szeregiem umów, doprowadzając do deeskalacji wzajemnego napięcia i zmniejszenia zagrożenia nuklearnego. Konflikt między supermocarstwami wprawdzie nie zniknął, ale stracił na ostrości. A światowy porządek międzynarodowy zyskał na stabilizacji i bezpieczeństwie.

W Białym Domu uchodził Kissinger za obsesjonata władzy, neurotycznie kontrolującego innych członków administracji Nixona. Jednocześnie za plecami prezydenta skarżył się na jego chimeryczną naturę i ciągoty do alkoholu. Właściwie drwił z niego, określając go jako: „our loaded friend” (nasz podchmielony przyjaciel), lub „our meatball mind” (nasz ptasi móżdżek). Nixon niewiele się przejmował tymi inwektywami, bardziej marszczył brwi, gdy Kissinger stawał się twarzą międzynarodowej polityki USA za jego prezydentury. Potrzebował jednak Kissingera, jego światowego prestiżu i kompetencji.

Bo sekretarz stanu zyskiwał coraz większy respekt na światowych salonach dyplomacji. Otworzył drzwi USA do komunistycznego Pekinu, wynegocjował zawieszenie broni w kotle wojennym na Bliskim Wschodzie po wojnie Jom Kipur i w wojnie wietnamskiej, kluczowym konflikcie doby Zimnej Wojny (1973). Przyniosło mu to pokojowego Nobla. Ale jego makiaweliczne przeciągnie konfliktu, by w ten sposób wygrać wybory dla Nixona w 1972 roku, kosztowało życie dziesiątki tysięcy żołnierzy amerykańskich i setki tysięcy Wietnamczyków. Obciąża go też los Kambodży, którą wykorzystali wietnamscy komuniści Vietcongu, a którą podstępnie bombardowały amerykańskie bombowce. Co ostatecznie doprowadziło do bratobójczej wojny domowej i ludobójstwa popełnionego rękami Czerwonych Khmerów.

Sprężyną napędową dyplomatycznych manewrów Kissingera była racja stanu USA. Forsował ją z żelazną konsekwencją. W oczach jego krytyków pozbawiało go to ostatnich skrupułów. Dlatego w latach Zimnej Wojny traktował Amerykę Południową jak własne podwórko lub rewir łowiecki. Co najtrafniej spointował jego poprzednik w 19 wieku William Maxwell Evarts. Ten szef dyplomacji Białego Domu i wielki orędownik ścigania zbiegłych z USA do Meksyku Indian, na jednym z bankietów uroczo rozbawił towarzystwo: „Kontemplując mapę Ameryki Południowej, dostrzegam, że kontynent ma kształt szynki. Wuj Sam trzyma w ręku długi widelec. I szyneczkę na niego sobie nabije”. Kissinger widelec wbijał wielokrotnie. Modelowo, wspierając autorytarne, prawicowe reżimy, najbardziej w Chile, Argentynie i państwach Ameryki Środkowej. Jego przeciwnicy uważali nawet, że zasłużył sobie na miano przestępcy wojennego za osobisty wkład w mord polityczny, przeprowadzony na lewicowym, ale demokratycznie wybranym prezydencie Chile Salvadorze Allende.

Jako uniwersytecki naukowiec pozostawia nam w spuściźnie 21 obszernych publikacji książkowych. Resztę tajemnic z politycznych gabinetów drugiej połowy XX wieku zabiera ze sobą do grobu.


Przeczytaj też:

„Zła” Merkel

Polska polityka niemiecka i unijna za chwilę musi obyć się już bez dyżurnej „złej” Merkel. 

Wojna i pokój – w obronie wolnej dyskusji  na Zachodzie

Henry Kissinger należy do elitarnego klubu światowych prominentów. Jego obecność na ważnych eventach uświetnia zebrane tam vipowskie towarzystwo. Jako zawodowy polityk, który doszedł do stanowiska szefa amerykańskiej dyplomacji, kształtował w latach 1960./70. politykę zagraniczną USA.

Jak komunistyczne Chiny podporządkowały sobie sport

Zaczął się nowy rok. Z olimpiadą zimową w Pekinie. W Chinach sport zawsze nakręcał nacjonalistyczne zapędy. A sportowcy musieli podporządkować się kolektywowi.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę