Reżim w Kabulu wydał walkę makowym polom już w kwietniu ubiegłego roku, jednak przez prawie rok talibowie patrzyli na produkcję opium pod Hindukuszem przez palce. To się najwyraźniej skończyło, ale efekty zakazu mogą być niejednoznaczne.
„Wydaje się, że talibowie z sukcesem uderzyli w produkcję opium” – podsumował niedawno brytyjski „The Economist”. – „Analiza zdjęć satelitarnych zdaje się sugerować, że tegoroczne zbiory przyniosą mniej niż 20 proc. ubiegłorocznych plonów. Na wielu dotychczasowych makowych polach posiano pszenicę” – donosi magazyn.
Do pewnego stopnia wydaje się, że podwładni talibskiego przywódcy Haibatullaha Achundzady chcą wręcz wysłać światu sygnał swojej skuteczności: w drodze wyjątku dali reporterce stacji BBC możliwość obserwowania rajdów jednostek antynarkotykowych w prowincjach Nangarhar, Kandahar i Helmand (pewnie nieprzypadkowo tych samych, w których zachodnia koalicja przez dwadzieścia lat próbowała walczyć z produkcją opium).
– Jak zniszczysz moje pole, Allah zniszczy twój dom – odgrażała się w obecności brytyjskiej dziennikarki mieszkanka jednej z wiosek w prowincji Nangarhar. – Rano ostrzegałem, że masz sama ściąć. Nie zrobiłaś tego, więc teraz ja muszę – odcinał się dowódca talibskiego komanda, które monitorowało, czy pobliskie wioski dostosowały się do ubiegłorocznego zakazu. Syn krewkiej oponentki talibskiego lidera został zatrzymany w lokalnym areszcie, choć BBC twierdzi, że tylko na godzinę.
Jeśli rzeczywiście na tym się skończyło, można uznać, że na razie talibowie traktują łamiących zakaz rolników stosunkowo łagodnie. Jak podkreślają afgańscy bojownicy – od Achundzady po prostych żołnierzy – zakaz motywowany jest głęboką wiarą nowych władz w Kabulu, implikuje zniszczenie pól, zastąpienie makówek innymi uprawami oraz „kary zgodne z szariatem” dla opornych. Jakie to kary, jeszcze dokładnie nie wiadomo: w latach 90. – gdy talibowie po raz pierwszy postanowili uderzyć w produkcję afgańskiego opium – pobicia i przetrzymywanie w aresztach nie były niczym nadzwyczajnym. Jeszcze brutalniej traktowano uzależnionych: więzienie, bicie i oblewanie lodowatą wodą było standardowym detoksem dla rodzimych narkomanów.
Ale motywy reżimu Achundzady nie są jasne. W latach 90. talibowie rozpoczęli antynarkotykową kampanię przede wszystkim po to, by podciąć biznes, który należał przeważnie do lokalnych – niepodporządkowujących się rozkazom Mułły Omara (ówczesnego lidera talibów – przyp. red.) – watażków. Do tego dorobiono też głębszy kontekst: ortodoksyjny reżim walczył z zakazanymi używkami, a na dodatek udowadniał światu, jak pożyteczną rolę odgrywa w Afganistanie.
Z czasem jednak – i to na długo, zanim reżim Omara obaliła międzynarodowa interwencja w 2001 r. – talibowie zaczęli po prostu przejmować opiumową branżę. Nie było to dla nich priorytetem, bowiem czerpali niemałe zyski z kontroli handlu krajowego i transgranicznego, mieli też prawdopodobnie niemałe wsparcie od swoich pakistańskich i arabskich sojuszników. Dopiero amerykańska interwencja sprawiła, że strumienie alternatywnych dochodów wyschły – i w czasie dwudziestoletniej kampanii przeciw Amerykanom i ich sojusznikom pod Hindukuszem opiumowy biznes odżył, tym razem już pod auspicjami talibskimi.
I do niedawna wydawał się jednym z najważniejszych źródeł dochodów rebelii, która zmieniła się w reżim. – „W 2020 roku makówki uprawiano w Afganistanie na jakichś 224 tys. hektarów (i 82 tys. w roku 2000 – przyp. red.). W 2017 r. narkotykowa gospodarka w kraju miała rozmiary bezprecedensowe, co najmniej od II wojny światowej nie było drugiego tak związanego z opium miejsca na świecie” – analizuje ekspertka amerykańskiego Brookings Institution, Vanda Felbab-Brown. Ba, według informacji ONZ-owskiego Biura ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) w 2022 r. – pomimo zakazu Achundzady – produkcja afgańskiego opium wzrosła niemal o jedną trzecią, a ceny były rekordowe (opium spod Hindukuszu odpowiada za 95 proc. heroiny trafiającej na ulicę w Europie i 80 proc. globalnie).
Najwyraźniej były to jednak ostatnie takie żniwa. BBC przywołuje tu wspomnianą też przez „The Economist” analizę zdjęć satelitarnych, przeprowadzoną przez firmę Alcis. Bardzo dokładne zdjęcia z prowincji Helmand wydają się dowodzić, że aż 99 proc. tamtejszych upraw narkotykowych zostało zniszczonych, częściowo obsianych też pszenicą. – Uprawy opium nie przekraczają dziś tysiąca hektarów (odnaleziono dokładnie 740 ha upraw w Helmandzie i 865 ha w Nangarhar – przyp. red.), podczas gdy rok temu było 129 tysięcy – twierdzi specjalizujący się w tematyce afgańskiej brytyjski orientalista, David Mansfield.
Ale jest też druga strona monety. – „Jeśli nie masz w domu co jeść, a twoje dzieci chodzą głodne, cóż innego mógłbyś robić?” – zwierzył się BBC jeden z rolników, których pole zniszczono na oczach reporterki. – „Nie mamy wiele ziemi. Jeśli zaczniemy uprawiać tam pszenicę, będziemy zarabiać ułamek tego, co mieliśmy z opium” – dorzucał.
Ten aspekt podkreśla też William Byrd, ekspert United States Institute of Peace. – „Zakaz nie jest antynarkotykowym zwycięstwem” – dowodzi Byrd w analizie opublikowanej na stronach Instytutu. – „Będzie miał negatywne skutki ekonomiczne i humanitarne, prowadząc potencjalnie do kolejnego kryzysu uchodźczego” – dodaje. Miałby to być efekt kampanii, która została przeprowadzona nagle, bez jakiejś głębszej strategii dostarczenia rolnikom rzeczywistych alternatyw.
Negatywne skutki to mało powiedziane – argumentuje dalej amerykański ekspert. „Afgańska wieś straci miliard dolarów przychodów rocznie” – ocenia Byrd. – „Ten ekonomiczny szok zbiegł się w czasie ze znaczącym zredukowaniem pomocy humanitarnej dla spustoszonego wojnami kraju: spadek środków przeznaczonych na wspieranie Afgańczyków sięgnie w tym roku kolejnego miliarda dolarów, przy całkowitej wartości pomocy w 2022 r. rzędu 3 mld dol. (...) Skutkiem może być znacznie zwiększenie liczby osób, które będą próbować wyjechać z kraju albo do krajów sąsiednich, albo i dalej: do Turcji i Europy. Koszt przerzutu na Zachód jest relatywnie niewielki w porównaniu do tego, ile można zarobić albo uzyskać z zasiłków w Europie” – wskazuje.
Jak będzie, przekonamy się zapewne już wkrótce: przy tak raptownym spadku opiumowego areału potencjalny bunt afgańskiej prowincji – i potencjalne jej spacyfikowanie – może wybuchnąć jeszcze w tym roku, najdalej w kolejnym. Być może jednak biedni rolnicy poddadzą się losowi – i „jedynie” porzucą swoje gospodarstwa, by szukać szczęścia na Zachodzie czy choćby w Iranie. Tak czy inaczej, potencjalna nowa fala uchodźców w dobie wojny w Ukrainie i napięć na granicy polsko-białoruskiej źle wróży.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.