Najwyraźniej dwanaście lat „w odstawce” uznano za wystarczającą karę dla syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada. W maju władze w Damaszku mogły odtrąbić powrót przywódcy na światową scenę. Co pozwala przypuszczać, że ewentualny come-back Putina na salony odbyłby się jeszcze szybciej.
– To historyczna okazja, by przekształcić Bliski Wschód z udziałem zagranicy ograniczonym do minimum – pouczył al-Asad przywódców państw regionu podczas majowego szczytu Ligi Państw Arabskich. – Mam nadzieję, że wyznaczamy właśnie początek nowej fazy działań na rzecz solidarności arabskiej, pokoju w naszym regionie, rozwoju i prosperity zamiast wojny i zniszczenia – perorował.
W trakcie tego samego spotkania, gdy do liderów Ligi z zaskoczenia przyłączył się ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski, Asad demonstracyjnie zdjął słuchawki, by nie słuchać tłumaczenia wystąpienia Ukraińca. No cóż, w sporej mierze było adresowane do Syryjczyka. Zełenski utyskiwał wszakże, że część przywódców arabskich utrzymuje relacje z Rosją, jakby w lutym 2022 r. nic się nie stało. A Damaszek nie tylko „przymyka oko” na rosyjską agresję, ale wręcz otwarcie ją wspiera.
Cóż, z punktu widzenia państw Bliskiego Wschodu w zasadzie wszystko jest już jasne. Reżim w Damaszku wygrał dwunastoletnią wojnę domową i nawet jeśli nie w pełni panuje nad terytorium swojego kraju, to w gruncie rzeczy nie ma już żadnego liczącego się adwersarza. Stąd zaproszenie od Arabii Saudyjskiej na szczyt Ligi, a także od Emiratów Arabskich na zbliżający się szczyt klimatyczny COP28. – To chory żart – skomentowała lapidarnie tę gościnność organizacja Amnesty International.
Skądinąd nie chodzi wyłącznie o dyskomfort natury moralnej: zarówno Arabia Saudyjska, jak i Emiraty były w ostatniej dekadzie główną podporą sił zwalczających reżim al-Asada. Mało tego, czołowy sojusznik Damaszku – szyicki Iran – to odwieczne nemezis Domu Saudów.
Ale czasy się zmieniają. Rijad i Teheran kilka tygodni temu rozpoczęły proces normalizacji stosunków, za którym stoją dyplomaci chińscy. Można zakładać, że temu zbliżeniu patronuje też Rosja, która w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych doskonale dogaduje się z rządzącym de facto Królestwem następcą tronu Mohammedem bin Salmanem (relacje z Zachodem następca tronu zepsuł permanentnie, gdy nasłani przez niego siepacze brutalnie zamordowali w Stambule krytyka monarchii, dziennikarza i komentatora Dżamala Chaszukdżiego).
Generalnie bliskowschodni obrazek z perspektywy Waszyngtonu czy Brukseli wygląda dziś dosyć mrocznie: Zachód traci tradycyjnych sojuszników w regionie – Saudyjczycy podryfowali w stronę Moskwy i Pekinu, w ślad za nimi Emiraty. Katarczycy demonstrują pewien niesmak w odniesieniu do regionalnego zwrotu na wschód, ale też nie ukrywają, że „bliższa koszula ciału” – i nie będą wyłamywać się z chóru. Egipcjanie od dłuższego czasu zacieśniają relacje z Moskwą i Pekinem. Tunezyjski prezydent Kais Said stopniowo wprowadza w kraju coraz większy zamordyzm. Jordańczycy mogli zaszokować ostatnio, gdy na łamach tygodnika „Der Spiegel” szef tamtejszej dyplomacji Ajman Safadi oświadczył, że „Rosja odgrywa w Syrii rolę stabilizującą, przynajmniej w porównaniu do alternatyw”. Nawet w Izraelu rządzi ponownie Benjamin Netanjahu – z którym Zachodowi nawet już nie wypada próbować dialogu.
Trudno się zatem dziwić, że w przypadku al-Asada de facto Amerykanie i Europejczycy nabrali wody w usta. – To zależy od Emiratów, kogo zapraszają na COP – skwitowała amerykańska Narodowa Rada Bezpieczeństwa. – Zaproszenia pozostają w gestii gospodarza – sekundował rząd w Londynie. Amerykanie i Brytyjczycy dorzucili też, że o poprawie relacji z Damaszkiem nie ma mowy, dopóki „nie zostanie osiągnięty autentyczny postęp w rozwiązywaniu konfliktu w Syrii” tudzież „odpowiedzialni za naruszenia praw człowieka nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności”. Komunikat po majowym spotkaniu grupy G7 ograniczał się do konstatacji, że „normalizacja i pomoc w odbudowie nastąpią po uruchomieniu autentycznego i trwałego procesu zmierzającego ku rozwiązaniu politycznemu”.
Ale za deklaracjami nie idą działania, które moglibyśmy uznać za objaw rzeczywistego przeciwdziałania powrotowi syryjskiego prezydenta do regionalnej – jeśli nie globalnej – polityki. Kraje zachodnie nie zapowiedziały bojkotu COP28 (wiadomo, tam gra toczy się o globalną stawkę i przyszłość całej ludzkości), nie potępiły członków Ligi za rehabilitację dyktatora (może to popchnęłoby Bliski Wschód ku Kremlowi i Państwu Środka), amerykański Kongres – zapowiadając zacieśnienie sankcji na Syrię – pominął też wątek potencjalnych nowych-starych przyjaciół al-Asada. – Polityka Zachodu sprowadza się do próby uzyskania jakichś ustępstw: róbcie, co chcecie, ale przynajmniej coś od Asada wytargujcie – podsumowywali cytowani przez stację Al Dżazira analitycy.
Po części wyjście reżimu w Damaszku z izolacji może nawet być korzystne: niesie obietnice zażegnania kryzysu humanitarnego, który grozi znacznym połaciom kraju; może zwiększyć bezpieczeństwo sąsiadów Syrii; może wesprzeć wysiłki zmierzające do zduszenia resztek Państwa Islamskiego; nieco wypchnąć Syrię z ramion Iranu; czy wreszcie – być pomocne w zwalczaniu przemytu Captagonu, narkotyku bliskiego amfetaminie, którym napędzali się swego czasu dżihadyści Państwa Islamskiego, a dziś szmuglerzy wypychają go dalej w świat.
Innymi słowy, o ile dekadę temu problemem była wojna w Syrii, o tyle dziś ta wojna niemal dogasła, za to pojawiły się inne problemy. A rozwiązanie bieżących problemów zawsze będzie ważniejsze niż rozliczanie problemów, które już nie istnieją. A to nie jest dobry prognostyk dla – najprościej rozumianego – wymierzania sprawiedliwości za zbrodnie z przeszłości.
Dobrym przykładem może być los szefa rządu Indii, Narendry Modiego. Dzisiejszy premier dwadzieścia lat temu odegrał znaczącą – choć niezbyt jasno udowodnioną – rolę w pogromie muzułmańskich mieszkańców indyjskiego stanu Gudźarat. Mimo kulejących śledztw i niekonkluzywnych procesów jego wina nie ulegała na Zachodzie wątpliwości – Modi przez dekadę miał zakaz wjazdu do USA i Europy. Zakaz dyskretnie zniesiono, gdy polityk z Gudźaratu stanął na czele całego kraju.
Tym bardziej można sobie wyobrazić taką rehabilitację w przypadku Putina – jeśli Syria jest, mniej lub bardziej, państwem o marginalnym znaczeniu w skali globalnej, trudno za taki margines uznać Rosję. Sami Arabowie zresztą wyznaczają pod tym względem trendy – ich wypatrywaniu wsparcia Moskwy i Pekinu nie przeszkadza świadomość brutalnego spacyfikowania przez Putina Czeczenów, a przez Xi – Ujgurów. O ile zatem rosyjskiego prezydenta nie zdmuchnie gniew ludu lub spisek kremlowskich dworzan, za kilka lat jego drwiące uśmieszki znów mogą urozmaicać spotkania najważniejszych globalnych gremiów.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.