Przypomnijmy podstawowe fakty: Carroll w 2019 r. przypomniała sobie, że została zgwałcona przez Trumpa. Nie była jednak pewna, kiedy to nastąpiło. Pisała bowiem, że wydarzyło się to albo pod koniec 1995 r., albo na początku 1996 r. Do owego przestępstwa miało dojść w jednym z nowojorskich domów handlowych. Trump miał ją zgwałcić w przebieralni. Nie wzywała po tym policji. Żaden z klientów ani pracowników tego domu towarowego nie zauważył, by stało się coś złego. Nie ma żadnego dowodu – choćby zapisy z kamer monitoringu – pozwalającego rozstrzygnąć, czy Trump spotkał Carroll w owym domu towarowym. Trump twierdził natomiast, że wcześniej nawet nie wiedział, kim jest Carroll i nigdy jej nie spotkał. Jego słowa podważyło zdjęcie z 1987 r., na którym Trump pojawił się obok owej pisarki. Trzeba jednak pamiętać, że wielu przypadkowych ludzi przez ostatnie cztery dekady robiło sobie pamiątkowe fotki z Trumpem i nie musi on ich wszystkich pamiętać. Gdy pokazano mu owo zdjęcie, pomylił Carroll ze swoją… drugą żoną. (Starszym ludziom pamięć czasem płata figle).
Ława przysięgłych uznała, że gwałtu nie było. Było za to molestowanie seksualne i zniesławienie. Skąd jednak to przysięgli wiedzą? Jak wyznaczyli granicę między gwałtem a molestowaniem? Czyżby uznali, że część zeznań Carroll jest niewiarygodna? Swoją decyzję oparli też na zeznaniach przyjaciółek Carroll twierdzących, że kilka dni po rzekomym gwałcie mówiła im o nim całkiem roztrzęsiona. Czy jednak potrafiły one wskazać, kiedy im to opowiadała? Dlaczego nie powiadomiły policji ani w inny sposób nie nagłośniły tego zdarzenia? Trump był wówczas miliarderem i celebrytą. Można było od niego wyciągnąć duże odszkodowanie w ramach ugody. Dlaczego Carroll zdecydowała się na opisanie rzekomego gwałtu dopiero w 2019 r., w trakcie kampanii prezydenckiej i w czasie promocji swojej książki? Wiadomo też, że Carroll oskarżyła o gwałt również Lesa Moonvesa, długoletniego prezesa CBS. Jak dotąd jednak nie zdecydowała się na procesowanie z Moonvesem. Ciekawe dlaczego?
Niektórzy mogą się oburzyć na to, że podważam dogmat o tym, że zawsze należy wierzyć „ofierze gwałtu”. Ja po prostu wiem, że USA przechodziły już przez okres, w którym bez żadnych zastrzeżeń wierzono białym kobietom oskarżającym Murzynów o to, że je gwałcili i podburzającym do linczów na Czarnoskórych. Dzięki ruchowi #MeToo różne sfrustrowane mitomanki znów dostały do ręki groźną broń. No, ale ta broń może okazać się obosieczna. Teoretycznie też mógłbym oskarżyć E. Jean Carroll o molestowanie seksualne i domagać się od niej kilku milionów dolarów odszkodowania. Nie pamiętam, co prawda, kiedy mnie ona molestowała, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że było to straszne. Kilku moich kolegów zaświadczy, że roztrzęsiony opowiadałem im o tym...