20 kwietnia indyjski sąd ma ustosunkować się do apelacji od wyroku skazującego na dwa lata więzienia, jaki zapadł w sprawie Rahula Gandhiego – syna Rajiva, wnuka Indiry Gandhi, prawnuka Jawaharlala Nehru. I nie będzie łatwo: rząd zrobi wszystko, byleby dziedzic najpotężniejszego politycznego klanu na subkontynencie nie wrócił do gry.
Dlaczego ci wszyscy złodzieje nazywają się Modi? – rzucił podczas partyjnego wiecu w 2019 roku Rahul Gandhi, zestawiając w jednej wypowiedzi premiera kraju Narendrę Modiego, a także dwóch znanych aferzystów o identycznym nazwisku. Można oczywiście dyskutować o tym licentia poetica, jedni w końcu kradną pieniądze, inni „kradną” kraje, ale inwektywa była ewidentna (chociaż w indyjskim – i nie tylko – dyskursie politycznym można by ją uznać za stosunkowo łagodną).
Charakterystyczne, że szef rządu nie odniósł się bezpośrednio do pomstowań Gandhiego. Zastępczy cios wyprowadził inny Modi: Purnesh Modi, lokalny polityk rządzącej partii BJP ze stanu Gadźarat. Złożył on pozew o zniesławienie w imieniu „całej społeczności Modi w Indiach” – a, jak napomyka relacjonujący proces brytyjski dziennik „The Guardian”, Modich jest w Indiach aż 130 milionów.
Można powiedzieć, że społeczność zemściła się sama: w 2019 r. Indyjski Kongres Narodowy w wyborach poległ, poprawił „stan posiadania” w parlamencie, ale Kongres nie jest nawet najważniejszą siłą opozycji – daleko mu zatem do niegdysiejszej pozycji formacji, która była symbolem niepodległości Indii i przez dekady dominowała w polityce na subkontynencie. Rahul zrezygnował po tamtych wyborach ze stanowiska szefa partii, oddając je matce – Soni Gandhi, wdowie po Rajivie.
Purnesh Modi, jak się wówczas wydawało, również stracił impet. Rahul został przesłuchany w sprawie o zniesławienie, sąd sprzeciwił się ponownemu wezwaniu polityka, pozew został „zamrożony” na prośbę powoda. Trafił w tryby machiny wymiaru sprawiedliwości, która i tak ma do zmielenia 40 milionów procesów.
Przez ponad dwa lata nie działo się nic: aż do połowy lutego, kiedy to uraza Modiego (z Gadźaratu) odżyła: powołując się na „nowe dowody”, Modi zażądał „odmrożenia” pozwu, co sąd najwyższy – w nowym już składzie – uczynił błyskawicznie. W ciągu trzech tygodni odbyło się siedem rozpraw, co samo w sobie stanowi ewenement w indyjskich sądach – i 23 marca sędzia skazał Gandhiego na dwa lata więzienia – maksymalny wyrok w takiej sprawie. Stracił też miejsce w parlamencie, co jednocześnie oznacza utratę immunitetu. Skazany odwołał się od tego wyroku i właśnie wynik tej apelacji mamy lada chwila poznać.
W oczekiwaniu na tę apelację Indie wrą. Prawnicy – nie kwestionując epitetów, jakie padły – wytykają, że marcowy wyrok sądu jest nie do obrony z prawnego punktu widzenia. Zwolennicy Kongresu demonstrują przed parlamentem w New Delhi i na ulicach dużych miast. Politolodzy mówią, że BJP i Narendra Modi – dotychczas utrudniający życie opozycji – zrobili krok dalej i wpłynęli na wymiar sądownictwa, by uziemić rywala. Jeżeli tak, był to niewątpliwie jeszcze jeden krok w stronę politycznego chaosu.
Co się właściwie stało? Nie ma chyba wątpliwości, że „odmrożenie” pozwu było wynikiem ożywienia się politycznej kariery 52-letniego Gandhiego. Do pewnego stopnia można go uznać za postać dosyć tragiczną: osierocony za młodu (Rajiv Gandhi zgiął w zamachu zorganizowanym w 1991 r. przez Tamilskie Tygrysy), w sporej mierze żyjący w cieniu kariery politycznej Soni (Włoszki, która po śmierci męża musiała – z braku innych silnych postaci – stanąć na czele Kongresu), przez większość życia demonstracyjnie dystansował się od polityki. Studiował na Zachodzie, po studiach szukał pracy w branży technologicznej. Z polityką pogodził się w 2004 r., startując w bastionie klanu Gandhi w stanie Uttar Pradeś.
Oczywiście słabnąca z roku na rok partia chętnie przygarnęła kolejnego Gandhiego – Sonia w końcu w polityce była ewidentnie z musu i na dodatek była taka „nie do końca nasza”. Ale i Rahul nie do końca chyba miał serce do polityki. Aż do niedawna, kiedy to chyba realnie zaczął przejmować się losem kraju – i swoją w nim rolą.
Ubiegłej jesieni Rahul ruszył na Bharat Jodo Yatra, Marsz Zjednoczenia Kraju. Przez 136 dni przeszedł pieszo ponad 4000 km, przecinając terytorium kilkunastu stanów, gromadząc wokół siebie tak zwolenników, jak i adwersarzy – i przekonując ich do swoich racji. Co do zasady, ta dosyć ryzykowna polityka otwartości prawdopodobnie bardzo się przyczyniła do wzrostu jego popularności – i siłą rzeczy skłoniła Modiego (albo obu Modich, a może całej społeczności) do wznowienia procesu. I niewątpliwie podtrzymanie wyroku dwóch lat więzienia eliminowałoby Gandhiego-nazwijmy-to-juniora z przyszłorocznych wyborów.
Rozwiązanie jak znalazł, zwłaszcza że Narendra Modi i jego gabinet są ostatnio w niebagatelnych opałach. Opozycja – z Kongresem na czele – „grzeje” sprawę powiązań Modiego z Gautamem Adanim (wiązanym z BJP miliarderem, którego imperium okazało się w lutym wydmuszką), sytuacja w stanach takich jak Kaszmir czy Pendżab graniczy ze stanem wyjątkowym (autonomię pierwszego rząd zniósł w 2019 r., w drugim od kilkunastu miesięcy odżywają separatystyczne nastroje wśród Sikhów), a na scenie międzynarodowej coraz częściej wytyka się ciche wsparcie New Delhi dla Moskwy.
Niewątpliwie dla „największej demokracji świata”, jak nazywa się Indie, nadchodzące miesiące będą burzliwe – i mogą rozstrzygnąć o kierunku, w jakim będzie ewoluować kraj przez kolejne dekady. Bez względu na to, czy apelacja Rahula Gandhiego zostanie uznana, czy odrzucona, jego powrót do wielkiej polityki wydaje się przesądzony – i to z nową dynamiką. Być może zaczyna się zatem nowa – kolejna – epoka Gandhich.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.