Czarnogóra

Ostatni pogrobowiec Tito odesłany do narożnika

Z całej plejady postjugosłowiańskich przywódców prezydent Czarnogóry Milo Djukanović utrzymał się przy władzy najdłużej. Aż do ostatniej niedzieli, kiedy zastąpił go 36-letni ekonomista-populista Jakov Milatović, chyba definitywnie kończąc już epokę liderów, którzy wyrośli z aparatu titowskiej Jugosławii.

Mariusz Janik
Prezydent Czarnogóry Jakov Milatović. Foto: Dulajle, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

W 1986 r., kiedy Milatović przyszedł na świat, Djukanović wszedł do władz partyjnej młodzieżówki, co w ciągu kilku kolejnych lat miało stać się odskocznią do trwającej 32 lata kariery na kolejnych przywódczych stanowiskach w Czarnogórze.

I trzeba przyznać, że wykazał się niebywałym instynktem przetrwania. Gdy w 1991 r. Jugosławia zaczęła się w błyskawicznym tempie rozsypywać, Czarnogóra dokonała pierwszego, odruchowego wyboru – stanęła w obronie federacji. W Dubrowniku pewnie nigdy nie zapomną, że to Czarnogórcy zafundowali Perle Adriatyku przeszło półroczne oblężenie, które zamieniło miasto w straszące dziurami po pociskach wszelkiego kalibru, opustoszałe pobojowisko.

Weteran bałkańskiej polityki

W sumie trudno się dziwić: Djukanović, od 1991 r. premier Czarnogóry, miał w chwili objęcia władzy raptem 29 lat, a Slobodan Miloszević był jego mentorem, przewodnikiem i ochroną w chwiejnym świecie postjugosłowiańskiej polityki. Ale zmiana, nomen omen, frontu przyszła dosyć szybko – referendum w sprawie niepodległości Czarnogóry organizowano w cieniu nadciągającej wojny w Bośni i Hercegowinie, wiosną 1992 r., ale w głosowaniu górę wzięli zwolennicy pozostania w federacji z Serbami (a wówczas także jeszcze Bośniakami i Kosowarami).

Z perspektywy Podgoricy kolejne wojny w dawnej Jugosławii toczyli jednak nie tyle rodacy, co sąsiedzi. Djukanović robił wszystko, żeby dystansować się od Miloszevicia, podtrzymując co najwyżej formalny związek z dawną metropolią. Za miedzą już w drugiej połowie lat 90. zaczęła z gruzów podnosić się Chorwacja, którą w bezprecedensowo szybkim tempie zapełnili turyści – najpierw ci z Polski, spragnieni quasi-śródziemnomorskich pejzaży za bałtycką cenę, ale rychło również ci z bogatego Zachodu. Czarnogórcy też tak chcieli.

A odkąd upadł reżim Miloszevicia, drzwi uchylały się coraz szerzej – i w 2006 r., po referendum wygranym tym razem przez zwolenników niepodległości, Czarnogóra odcięła się od kadłubkowej już Jugosławii, a w zasadzie od Serbii. Poszło łatwo, bo władze sugerowały, że gospodarcza mizeria niewielkiej adriatyckiej republiki to brzemię, które trzeba nieść za grzechy serbskich sąsiadów. Wystarczy się od nich odciąć, by kraj zamienił się w krainę miodem i mlekiem płynącą.

Mizerne oblicze niepodległości

Niestety, z rozmaitych powodów tak się nie stało. Choć Czarnogórcom marzyła się druga chorwacka riwiera, to ugrzęźli gdzieś po drodze do niej. Fenomen chorwackiej turystyki to przede wszystkim komunikacyjna dostępność: autostrada wybudowana wzdłuż całego adriatyckiego wybrzeża, która sprawiała, że w ciągu kilkunastu godzin Włosi, Austriacy czy Niemcy, a nawet Polacy i Czesi mogli dotrzeć do dowolnego punktu na wybrzeżu. To kategoryczny zakaz ingerowania w interesy mieszkańców nadadriatyckich miejscowości. I wreszcie, to mobilizacja i dyscyplina Chorwatów, którzy w ciągu niemalże kilku lat zamienili zaniedbane rybackie wioseczki w turystyczne perełki, usuwając z widoku jakiekolwiek ślady wojen, które mogłyby powodować dyskomfort przyjezdnych.

W Czarnogórze tak łatwo nie poszło. Kotor czy Budva dosyć długo przypominały jakiś zaniedbany zakątek Chorwacji: z opuszczonymi budynkami, zalegającymi gdzieniegdzie zwałami śmieci, nieuporządkowanymi plażami – a w konsekwencji znacznie niższymi cenami. Żeby się do niej dostać, trzeba było objeżdżać Bośnię ową chorwacką autostradą, albo przebijać się od strony Serbii po mało komfortowych, zaniedbanych drogach, w powojennym i pokomunistycznym krajobrazie, co zniechęcało wielu turystów.

Na dodatek do republiki przylgnęła opinia przemytniczego raju, która objęła osobiście premiera – potem prezydenta – Djukanovicia. Co prawda, włoskie śledztwo (w którym czarnogórski lider był jednym z głównych podejrzanych) po kilku latach umorzono, ale nie ma wątpliwości, że lider zgromadził jakąś fortunę mało jasnego pochodzenia, co potwierdziły kilka lat temu dokumenty ujawnione w ramach Pandora Papers. Na dodatek kilkanaście lat temu w obliczu kryzysu gospodarczego w Europie, w akcie swoistej desperacji, Czarnogóra zaczęła realizować własny wariant programu „paszport za inwestycje”. W efekcie Czarnogórcami stali się: wygnany z Tajlandii były premier Thaksin Shinawatra, jeden z liderów Organizacji Wyzwolenia Palestyny Mohammed Dahlan czy poszukiwany w ojczyźnie malezyjski miliarder i członek jednej z triad z Hongkongu Wei Seng Phua.

Składki Tnij Już

Nic z tych pomysłów nie wypaliło: ściernisko nie zmieniło się w San Francisco. Od kilku lat Czarnogóra pod względem wizji dryfowała, co być może było zachętą dla Rosjan dla próby przeprowadzenia zamachu stanu (podczas wyborów jesienią 2016 r.). Choć z przewrotu wyszły nici, a Podgorica ujawniła informacje o nim dopiero kilka miesięcy później, to Djukanović i tak tracił już grunt pod nogami. Gospodarka republiki jak kulała, tak kulała, on sam spalał się w konfliktach z cerkwią – podległą w olbrzymiej mierze w Czarnogórze pod serbską – oraz wojenkach z mediami, w których sięgał po coraz bardziej autokratyczne narzędzia.

Wybory w 2020 r. partia Djukanovicia przegrała o włos. Dotychczasowa opozycja nie była w stanie współdziałać konstruktywnie, ale poparła rząd techniczny – zbudowany w dużej mierze z autsajderów. Wśród nich było dwóch dynamicznych trzydziestolatków z wykształceniem zdobytym na zachodnich uniwersytetach oraz stażem w zachodnich, czy też międzynarodowych instytucjach. Ministrem gospodarki został Jakov Milatović, a finansów – Milojko Spajić.

Dosyć szybko ten duet postanowił się usamodzielnić. W pierwszej fazie pandemii dwaj trzydziestolatkowie ogłosili plan „Evropa Sad!” (Europa Teraz!), który zawierał prosty – choć w pewnej perspektywie być może niesłychanie destrukcyjny – zabieg: likwidację składek zdrowotnych wydzielanych z wynagrodzenia. Nagle Czarnogórcy zaczęli zarabiać znacznie więcej: średnia pensja wzrosła z 530 do 670 euro, a minimalna – z 222 do 450 euro.

Wielka niewiadoma

W połowie ubiegłego roku dwaj ministrowie założyli własną partię polityczną, rzecz jasna, nazwaną Ruchem Europa Teraz (Pokret Evropa Sad). Spajić, jako Serb z pochodzenia i posiadacz podwójnego obywatelstwa, musiał porzucić plan walki o prezydenturę – zastąpił go Milatović, deklarując, że, tak czy inaczej, będzie współdziałać ze swoim partyjnym współliderem. Posypały się obietnice: w „krótkim czasie” średnie wynagrodzenie w kraju ma sięgnąć 1000 euro miesięcznie, młodzi autsajderzy nawołują też do poprawy relacji z Serbią.

I jeśli w pierwszej turze Milatović jeszcze przegrał z Djukanoviciem, to już drugą miał wygrać przynajmniej z kilkuprocentową przewagą (szczegółowe wyniki głosowania nie zostały jeszcze na początku tego tygodnia ogłoszone). Problem jednak w tym, że młody ekonomista wciąż pozostaje dla większości rodaków niewiadomą – trudno powiedzieć, na ile zdaje sobie sprawę, że zaordynowana rodakom niedawno „składkowa gilotyna” może zdemolować – i tak ledwo dyszący – system służby zdrowia. Podobnie nie sposób ocenić, czy potencjalny zwrot ku Belgradowi oznacza jedynie poszukiwanie nowych partnerów, potencjalnych inwestorów czy choćby turystów, czy też będzie to również zwrot ku serbskim „opiekunom” na Kremlu.


Przeczytaj też:

"Popularność Putina na surrealistycznym poziomie"

Aleksandar Vuczić, prezydent Serbii, wygrał niedzielne głosowanie w cuglach. Jego partia z podobnym impetem zwyciężyła w wyborach parlamentarnych i lokalnych, bowiem Belgrad zdecydował się rozegrać partię na wszystkich szachownicach jednocześnie. Opłaciła się prorosyjska postawa i rozegranie dwóc...

Macki Grupy Wagnera oplatają pół świata

Spięcie w relacjach Kremla z Belgradem to ledwie wierzchołek góry lodowej. Grupa Wagnera szuka – teraz do walki w Ukrainie, ale w dalszej perspektywie może i do stałych zleceń – rekrutów we wszystkich państwach, gdzie bieda i wojna zmusiły mężczyz...

Bałkańska wolność

Ten, kto nie był na Bałkanach poza szlakami uczęszczanymi przez turystów, ten nigdy się nie dowie, jak w dawnych epokach wyglądała wolność.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę