Serbia bastionem Kremla w Europie

"Popularność Putina na surrealistycznym poziomie"

Aleksandar Vuczić, prezydent Serbii, wygrał niedzielne głosowanie w cuglach. Jego partia z podobnym impetem zwyciężyła w wyborach parlamentarnych i lokalnych, bowiem Belgrad zdecydował się rozegrać partię na wszystkich szachownicach jednocześnie. Opłaciła się prorosyjska postawa i rozegranie dwóch kluczowych kryzysów ostatnich lat – covidowego i ukraińskiego – w taki sposób, by jawić się rodakom jako ostoja stabilności.

Mariusz Janik
Foto: Srdjan Draskovic | Dreamstime.com

Najpierw dekada wojen, potem dwie dekady politycznego impasu. Tak wygląda, w telegraficznym skrócie, najnowsza historia Serbii. Wszystko wskazuje na to, że najbliższe lata trzeba będzie dopisać do powyższego rachunku.

Triumf w pierwszej turze – taki był komunikat dnia w serbskich mediach w poniedziałkowy poranek. Na podstawie wyników z niemal 90 proc. punktów wyborczych można było zakładać, że prezydent Aleksandar Vuczić zdobył niespełna 60 proc. głosów, dalece dystansując swoich rywali. Bardziej szczegółowe dane podawała stacja B92 w odniesieniu do wyborów parlamentarnych: tu Srpska Napredna Stranka (SNS, Serbska Partia Postępu) odnotowała dominację nieco mniejszą – 43,67 proc. głosów – ale równie miażdżącą wobec wyników rywali. Następna na liście zwycięzców była koalicja "Zjednoczeni dla zwycięstwa Serbii" z wynikiem rzędu 12,89 proc.

Innymi słowy, Serbowie dokonali niemalże jednoznacznego wyboru. Tyle że wybrana polityka jest co najmniej dwuznaczna: teoretycznie Belgrad pod rządami Vuczicia aspiruje do członkostwa w Unii Europejskiej. Ale w praktyce relacje kraju z Rosją są znacznie cieplejsze i wszystko wskazuje na to, że nawet pod zachodnią presją Vuczić nie odejdzie od polityki prorosyjskiej. Skądinąd, jak dowodzą eksperci, nie ma innego wyjścia, jeżeli chce zachować wysokie poparcie.

Przyboczny dyktatora

Obrazowo można by powiedzieć, że stary-nowy prezydent jest ucieleśnieniem bałkańskiej historii i polityki. Jego przodków wygnali z Bośni i Hercegowiny faszystowscy ustasze podczas II wojny światowej, on sam przyszedł na świat i wychował się pośród blokowisk owianej złą sławą belgradzkiej dzielnicy Zemun – a w latach młodzieńczych kibicował klubowi Crvena Zvezda, m.in. podczas meczu z zagrzebskim Dynamem, który skończył się potężnymi zamieszkami sygnalizującymi nadchodzący kres titowskiej Jugosławii.

Wkrótce później, gdy w Bośni trwała już jedna z najkrwawszych wojen w dziejach współczesnej Europy, Vuczić wylądował w szeregach Serbskiej Partii Radykalnej (SRS). Był wtedy dziennikarzem, regularnie nadającym z quasi-stolicy bośniackich Serbów, podsarajewskiego Pale. Miał tam rozegrać sławetną partię szachów z generałem Ratko Mladiciem, być może asystował też liderowi SRS, Vodzislavovi Szeszeljowi w demonstracyjnym ostrzeliwaniu oblężonego Sarajewa (takie przedstawienie Szeszelj urządził na potrzeby swoich zwolenników w rodzimej Serbii).

Gdy władza Slobodana Miloszevicia w Serbii zaczęła kruszeć, serbski dyktator wciągnął do struktur aparatu członków SRS. W ten sposób Vuczić trafił na posadę ministra informacji, właściwie rzecznika reżimu. Nie miał wówczas problemu z karami dla rodzimych mediów, które pozwalały sobie na krytykę reżimu i przywódcy. Bolesne doświadczenia z Vucziciem miały wówczas choćby takie małe i niezależne redakcje, jak wspomniane wyżej B92. Gdy w 1999 r. wybuchła wojna w Kosowie, Vuczić zażądał, by wszystkie gazety dostarczały mu z wyprzedzeniem próbne egzemplarze kolejnego wydania dla uzyskania ministerialnej aprobaty.

Przeszło rok później reżim padł pośród huku ulicznych demonstracji opozycji i młodzieżowego ruchu Otpor. Dziś nie jest już tajemnicą, że aby tego dokonać, opozycja musiała zjednać sobie sympatię – a przynajmniej obojętność – struktur siłowych. Radykałowie wywinęli się z tej sytuacji iście psim swędem: z jednej strony mogli sobie pogratulować tego, że w reżimie byli zaledwie przystawką przy partii Miloszevicia; z drugiej strony mogli nieustannie podkreślać swój patriotyzm i niezłomne poglądy.

Poważniejszym problemem były wewnątrzpartyjne tarcia. Vodzislav Szeszelj wkrótce wylądował w Hadze i miał tam pozostać przez kolejne niemalże dwanaście lat, ale nie wypuszczał sterów ugrupowania z rąk. A że jest to polityk otwarcie i konsekwentnie antyeuropejski, to wcześniej czy później, musiał się zderzyć ze swoimi zastępcami w SRS: Tomislavem Nikoliciem i właśnie Vucziciem. Obaj politycy, wraz z frakcją innych członków Radykałów, którzy poważnie myśleli o pozostaniu w polityce, doszli bowiem do wniosku, że partia, która nie poprze polityki prowadzącej do akcesji Serbii do UE, nie ma przyszłości. Z tej specyficznej mieszanki nacjonalizmu z proeuropejskością narodziła się SNS, która najpierw wynosiła do prezydentury Nikolicia, a potem Vuczicia.

Gorzej niż za Miloszevicia

Vuczić doszedł do władzy na takich obietnicach, na jakich zwyciężają politycy – zwłaszcza populistyczni – na całym świecie: odbudowy gospodarki i zwalczenia korupcji. Jednak największym osiągnięciem jego rządów jest założenie mediom kagańca nie mającego precedensu nie tylko w okresie po upadku Miloszevicia, ale i nawet w porównaniu do epoki jego rządów. Już w 2014 r., gdy obejmował urząd premiera, z anten stacji telewizyjnych zniknęły cztery popularne polityczne talk-show o krytycznym wobec polityków charakterze. Potem na redakcje posypały się kary administracyjne, naciski na reklamodawców, by wycofywali swoje reklamy itp.

"Za czasów Miloszevicia dziennikarze ginęli, bywali porywani czy aresztowani. Całe newsroomy karano finansowo. Ale nigdy nie było tak źle, jak obecnie" – podsumowywał w listopadzie ubiegłego roku portal Balkan Insight. Wcześniej walkę z wolnością słowa w Serbii skrytykowała OBWE, a w Media Sustainability Index Serbia spadła na najniższą pozycję w historii.

Być może to konsekwentne zamykanie ust krytykom przyniosło skutki w postaci reelekcji. Politolodzy wytykają jednak, że stało się to przy bierności Brukseli. – Unia też ponosi za to odpowiedzialność. Przez ostatnie dziesięć lat naiwnie wierzyła, że dopóki są jakieś postępy w stabilizacji sytuacji w Kosowie, wszystko inne jest mniej ważne i ma charakter czysto wewnątrzpolityczny – twierdzi Aleksandra Tomanić z organizacji European Fund For The Balkans.

Z braku postępów w sprawie akcesji, Vuczić coraz chętniej wybierał się na Kreml. Rosja już za czasów Jelcyna twardo stała przy Miloszeviciu, a desperacki desant rosyjskich komandosów na lotnisko w Prisztinie miał symbolicznie zapewnić jej udział w dyskusji o niepodległości Kosowa. Ostatecznie Kreml miał stosunkowo niewiele do powiedzenia w kwestiach powojennego kształtu Bałkanów, ale na pewno zaskarbił sobie przyjazne uczucia Serbów na dekady.

Na śliskim kompromisie

A to dziś decydujący czynnik. – Popularność Putina i Rosji sięgnęła w Serbii surrealistycznego poziomu. Każdy polityk boi się dziś, że jeśli tylko powie lub uczyni coś, co opinia publiczna uzna za antyrosyjskie, to rozjuszy znaczną część jego elektoratu – tłumaczy na stronach Politico Vuk Vuksanović, analityk Belgrade Center for Security Policy.

Niemal w przededniu wojny Vuczić dostał na Kremlu obietnicę podpisania dosyć korzystnego kontraktu na dostawy gazu dla Serbii. Umowy jeszcze nie podpisano, jeżeli wierzyć marcowym zapowiedziom Belgradu, ma się to stać do połowy maja. Prezydent więc stara się dziś wyjątkowo elastycznie reagować na sytuację: do Ukraińców kieruje zapewnienia o poszanowaniu dla terytorialnej integralności kraju, Rosjanom obiecuje, że nie przyłączy się do zachodnich sankcji. Idealnym przykładem takiego śliskiego kompromisu były naciski, by serbskie linie lotnicze przestały latać do Rosji: ostatecznie Belgrad zdecydował, że pozwoli na jeden lot do Moskwy dziennie.

Jakie owoce może przynieść taka polityka? Cóż, jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie Belgrad dostał od Brukseli jasny komunikat: o akcesji przed 2030 r. raczej nie ma mowy. Dotyczy to zresztą również innych państw w regionie. W efekcie, jeżeli mowa o przyciąganiu inwestycji i zdobywaniu funduszy choćby na wegetatywne przetrwanie państwa pozostają raczej państwa zza barykady: przede wszystkim Rosja i Chiny. I tam dziś Vuczić szuka poparcia, przyjaźni, pieniędzy i surowców. W efekcie może się co prawda spodziewać statusu satelity, Białorusi-bis, ale to prostsze niż realne reformy na własnym gruncie. A dopóki ten kurs podoba się wyborcom, to o czym tu deliberować?


Przeczytaj też:

Kremlowskie koktajle Mołotowa

Jedną z konsekwencji przeciągającej się rosyjskiej agresji na Ukrainę może być zaostrzenie sytuacji w punktach zapalnych, na które Rosja ma wpływ. Seria wojen zastępczych może posłużyć Kremlowi do rozproszenia uwagi – i sił – Zachodu na znacznie dłuższej linii napięć niż granice Ukrainy.

Zaplecze fortecy Kreml

Kolejne zachodnie – lub z Zachodem blisko związane – firmy i rządy ogłaszają wycofanie się z rosyjskiego rynku. Poziom i dolegliwość ogłoszonego w ostatnich dniach embarga określany jest jako rekordowy. Ale nie miejmy złudzeń Moskwa nie pozostanie całkowicie odizolowana od świata: od ponad dekady...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę