– To kiedy wypuszczamy nowy wariant? – pytał w jednej z wiadomości Matt Hancock, ówczesny brytyjski minister zdrowia. W tej samej konwersacji twierdził on, że powinno się tak wystraszyć zwykłych ludzi COVID-em, by „spadły im spodnie”.
Hancock ogólnie wyszedł w tych wiadomościach na „głównego złoczyńcę”. Wyraźnie spiskował on, by rząd wprowadził drakoński lockdown i by opinia publiczna drżała ze strachu przed nową zarazą. Jego machinacje przyczyniły się do tego, że premier Boris Johnson przeszedł ewolucję od covidosceptyka do zwolennika drakońskich restrykcji.
Choć Hancock wzywał do tego, by policja traktowała ostro osoby naruszające restrykcje pandemiczne, sam dopuścił się ich naruszeń. Kamera przemysłowa przyłapała go bowiem, jak w czasie lockdownu nie zachowuje dystansu społecznego do swojej współpracowniczki. A ściślej rzecz biorąc, jak ją namiętnie całuje i maca po tyłku. „Czy to wygląda źle?” – dopytywał się swoich speców od wizerunku.
W wiadomościach ujawnionych przez „The Telegraph”, pojawił się też wątek szczepionek. Niektórzy przedstawiciele rządu wyrażali bowiem już w lutym 2020 r. nadzieję na szybkie zaszczepienie populacji. Do tych nadziei skłaniały ich izraelskie prace nad szczepionką. Naczelny lekarz Wielkiej Brytanii studził jednak ich emocje, wskazując, że COVID-19 ma zbyt niską śmiertelność, by uzasadniało to szybkie dopuszczenie szczepionki na rynek. Zwracał uwagę na to, że szczepionka musi być „całkowicie bezpieczna”.
Nawet pobieżna lektura tej korespondencji jest szokująca. Szkoda, że wyciekła ona dopiero teraz, a nie na wiosnę 2020 r. Szkoda również, że nie mamy podobnego wycieku z Polski ani innych krajów – a przede wszystkim z Chin. Ciekawi mnie wciąż bowiem, czy Chiny rzeczywiście traktowały COVID jako śmiertelnie niebezpieczny wirus, czy też odgrywały tylko szopkę dla „zamorskich diabłów”?