„The Moscow Times” ujawnił, że rosyjska armia walczy z Ukrainą 800 rodzajami uzbrojenia i sprzętu, które zawierają importowane komponenty. Chodzi o kluczowe podzespoły europejskiej, a nawet amerykańskiej produkcji. Bandyckie siły zbrojne Putina są więc całkowicie zależne od zagranicznych technologii.
Na przykład system operacyjny drona „Forpost” to nic innego jak technologia izraelska. Pojazd napędza austriacki silnik, a łączność GPS zapewnia amerykańska antena. Przodujący przemysł Rosji dodał do całości skrzydła i do ubiegłego roku produkował 15 sztuk tego uzbrojenia rocznie. Podstawowy bezpilotowiec rozpoznawczy „Orlan” to japoński silnik i chińska elektronika. Stąd wynika ogromny problem.
Po okupacji Krymu i hybrydowej agresji na Donbas Zachód nałożył sankcje, które odcięły rosyjski przemysł zbrojeniowy od źródeł zaopatrzenia. Putin ogłosił wówczas program importozamieszczenija, czyli zastąpienia deficytowych podzespołów owocami rosyjskiej myśli naukowej. Wskazał nawet 2025 r. jako datę zbrojeniowej suwerenności.
Jakie rezultaty przyniósł dekret zbrodniarza? Kompromitujące, ponieważ w 2016 r. trzecia po USA i Chinach „potęga militarna” świata złożyła słownie 7 typów sprzętu z krajowych części. Po czym triumfalne informacje o oszałamiających sukcesach programu utajniono. Według rosyjskich ekspertów wojskowych po 6 latach od wydania dekretu importowa zależność Rosji tylko wzrosła. W 2022 r. już ponad tysiąc typów uzbrojenia nie może działać poprawnie bez zachodnich części. Nomenklatura zagranicznych detali niezbędnych armii wzrosła do 10 tys. Odwrotnie proporcjonalnie wygląda kondycja przemysłu zbrojeniowego Putina. Kremlowskie dotacje na importozamieszczenije rozkradziono. Długi pozostały, rezultatów brak. Moskwa spisała na straty 2 bln rubli.
Przykładem jest koncern Roskosmos, monopolista produkcji satelitów cywilnych i wojskowych. Dwa pakiety sankcji całkowicie zastopowały flagowy program nowej rakiety nośnej „Angara”. Kosmiczne fabryki zamieniły się w manufaktury, które ręcznie składają jeden sputnik rocznie. O ile sprzęt w ogóle poleci na orbitę, bo brak zachodnich części sprawia, że katastrofa goni katastrofę, a w przestrzeni okołoziemskiej nic nie działa. Nawet skromne sukcesy Roskosmos zawdzięcza kontrabandzie z USA, której dowodem są kolejne aresztowania przemytników przez FBI.
Dla Ukrainy najważniejszy jest opłakany stan rosyjskich wojsk pancernych. Dotychczas bandyci atakowali głównie zmodernizowanymi czołgami typu T-72. Wykrywali cele dzięki francuskim kamerom termowizyjnym firmy Thales. Po roku walk Moskwa straciła dwie trzecie unowocześnionych wozów. Usiłuje zastąpić francuską technologię urządzeniami białoruskimi.
Przykłady można mnożyć. Samochód opancerzony „Ryś” to naprawdę maszyna włoskiej firmy Iveco, importowana w ilości 3 tys. sztuk. Słynnego „Tigra”, którym jeżdżą wojska desantowe, napędzał amerykański silnik Cummins. I tak jest z całością uzbrojenia reklamowanego napisem „Sdiełano w Rossii”. Niebawem wszystko stanie w miejscu, samoloty i śmigłowce zaczną seryjnie spadać, a czołgi oślepną. Nie pomoże kontrabanda, pozwalająca na produkcje pojedynczych egzemplarzy. Nie pomogą Chiny, bowiem ich technologia jest całkowicie niekompatybilna.
Za kilkanaście tygodni bandyci Putina będą walczyli na piechotę, uzbrojeni w oszczepy i proce. Przed Ukraińcami będą ich chronili tarczownicy. No, chyba że w roli harcownika ujrzymy Putina. Ma przecież czarny pas mistrza karate. Stanie do pojedynku w towarzystwie pożytecznych idiotów kina akcji Gérarda Depardieu i Stevena Seagala. Obaj przyjęli rosyjskie obywatelstwo, podlegają więc mobilizacji.