Przede wszystkim to kraj mocno zmilitaryzowany. W armii służą tam wszyscy zdatni do służby mężczyźni pochodzenia żydowskiego (a także Druzowie i Czerkiesi objęci poborem na prośbę przywódców ich społeczności oraz Arabowie – głównie Beduini – służący ochotniczo). Służba trwa dla poborowych minimum dwa lata i osiem miesięcy. Później rezerwiści są co jakiś czas wzywani na ćwiczenia. Nikt nie jojczy, że ma „100 samochodów na warsztacie” lub „120 papug”, które zginą, gdy będzie na weekendowych ćwiczeniach. Poborem są objęte również dziewczęta pochodzenia żydowskiego – mogą jednak liczyć na pewne ulgi: ich służba trwa tylko dwa lata i nie obejmuje mężatek ani kobiet ze społeczności ortodoksyjnej. Służą w wojsku oczywiście również i wieloliterowe mniejszości seksualne. I nie narzekają z tego powodu. Wręcz rozpiera ich tęczowa duma.
Budowanie murów na granicy nie jest też dla Izraelczyków niczym nadzwyczajnym. Ich polityka imigracyjna jest natomiast bardzo wybiórcza. Żydzi z różnych stron świata są przyjmowani z otwartymi ramionami. Różni pseudo-Żydzi z byłego ZSRR też. Uchodźcy z Bliskiego Wschodu i Afryki nie mają jednak na to szans. Próba forsowania ogrodzenia granicznego – nie mówiąc już o rzucaniu kamieniami w żołnierzy – skończyłaby się tam masakrą. Każdy, kto nielegalnie przekracza granicę, ma dużą szansę na dostanie kuli w głowę. Prawa człowieka są w tym regionie świata postrzegane nieco inaczej niż na liberalnym Zachodzie, a burzenie domów terrorystów jest tam standardową procedurą.
Lewicowym liberałom może się nie podobać również to, że Izrael ma pewne cechy państwa wyznaniowego. W szabat trudno tam znaleźć otwarty sklep czy restaurację. Partia Zjednoczony Judaizm Tory domagała się nawet w trakcie rozmów koalicyjnych z Benjaminem Netanjahu, by zakazać produkcji prądu w szabat! Na szczęście ta propozycja została odrzucona. Rola partii religijnych w parlamentarnych układach sił jest jednak w Izraelu duża. I z tego powodu śluby i rozwody cywilne stały się tam dostępne dopiero w latach 90-tych. Wcześniej zajmowały się nimi jedynie instytucje wyznaniowe – odrębne dla judaistów, chrześcijan, sunnitów i druzów. Kontrowersje polityczno-religijne doprowadziły również do tego, że Izrael nie ma konstytucji. I jak tam można żyć? Przecież nie da się tam nawet pokrzyczeć: Kon-sty-tu-cja!
Mimo tego całego militaryzmu, nacjonalizmu i religijnej ortodoksji, Izrael jest jednak krajem stosunkowo zamożnym. Jest domem dla tysięcy start-upów technologicznych. Jak widać militaryzm, nacjonalizm i fundamentalizm nie muszą przeszkadzać wolności w innych dziedzinach.