Chiny

Chiny przestały wierzyć w lockdowny

W Państwie Środka nagle okazało się, że można walczyć z pandemią, nie wprowadzając drakońskich lockdownów w całych miastach. Oficjalna propaganda w ciągu kilku dni zmieniła kurs o 180 stopni i nagle zaczęła przekonywać, że COVID to w sumie średnio groźna choroba, a jak ktoś się nią zarazi, to wyłącznie na swoją odpowiedzialność. Co się stało? Skąd taki zwrot akcji?

Hubert Kozieł
Foto: Tetiana Strilchuk | Dreamstime.com

Wygląda na to, że chińskie władze szukały już od dłuższego czasu sposobu na wyplątanie się ze swojej dotychczasowej strategii covidowej. Przynosiła ona bowiem krajowi ogromne straty gospodarcze, a była przy tym totalnie bezużyteczna. Mimo drakońskich lockdownów, wariant omikron i jego słabsze odmiany hulały sobie bowiem swobodnie po Państwie Środka. Władze zaczęły więc lekko modyfikować kurs. Planowały pewnie, że zniosą wszystkie restrykcje dopiero gdzieś wiosną przyszłego roku i ogłoszą wówczas triumf nad złowrogim wirusem.

Ten plan załamał się jednak w momencie, gdy przez chińskie wielkie miasta przetoczyła się fala protestów wymierzonych w lockdowny. Zwykli Chińczycy stracili cierpliwość i wyszli na ulice. Okazywali swój gniew również przeciwko Komunistycznej Partii Chin i towarzyszowi Xi Jinpingowi. Jeśli bierzemy pod uwagę wielkość chińskiej populacji, to te protesty były mizerne. Gdy patrzymy jednak na skalę nadzoru bezpieki nad chińskim społeczeństwem, to te demonstracje możemy uznać za wielkie. Oto bowiem zwykli ludzie zbuntowali się, nie bacząc na to, że są cały czas obserwowani przez kamery, szpiegowani przez własne smartfony i że mogą trafić na długie lata do łagrów. Znaleźli w sobie odwagę, by wyjść na ulicę i wykrzyczeć swój gniew.  (Protestowanie w Polsce czy w Europie Zachodniej nie jest bowiem żadną sztuką – szczególnie jeśli są to modne protesty klimatyczne czy proaborcyjne. Demonstranci u nas właściwie niczym nie ryzykują. W Chinach ryzykują wszystko.) W kraju totalitarnym to rzecz niezwykła. Jeśli dochodzi do protestów, to zazwyczaj są one elementem prowokacji wymierzonej w aktualnego przywódcę. To więc zły omen dla Xi Jinpinga.

Pojawiają się też jednak przecieki, że za złagodzeniem restrykcji covidowych mocno lobbował tajwański koncern Foxxconn. Lockdown i związane z nim zamieszki mocno bowiem zakłóciły pracę jego gigantycznej fabryki iPhonów. Kapitał po raz kolejny wygrał więc z czerwonym dogmatyzmem.

Wciąż jednak nie wiemy rzeczy najważniejszej: dlaczego chińskie władze tak długo upierały się przy lockdownach? Dlaczego robiły to, choć Zachód uznał, że faktycznie pandemia już wygasła? Czy naprawdę chińscy komuniści tak mocno przestraszyli się słabego omikrona? Czy też…?


Przeczytaj też:

Rewolucja białych kartek

Czy to tylko zamieszki, czy może już początek nowej chińskiej rewolucji? A w zasadzie „antyrewolucji”, jak nazywają wszelkie antyrządowe wystąpienia rządzący Państwem Środka komuniści. Jedno jest pewne, takie demonstracje były tam ostatni raz wiosną 1989 roku.

Oko Saurona jest w Chinach?

„Permanentna inwigilacja! No nie wytrzymam!” – krzyczy Maksymilian Paradys w Sexmisji. Taką rządową inwigilację mają w Chinach. My w pozostałej części świata organizujemy ją sobie sami.

Chiny - początek końca?

Gdzieś 20 lat temu George Friedman, amerykański politolog, napisał swoją słynna książkę „Następne 100 lat”. Zawarł tam tezę o upadku Chin, w czasie gdy wielu inwestorów po prostu poszalało i piało z zachwytem na temat rozwoju tej – jak to mlaskali – „następnej największej potęgi świata”. Friedman...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę