Seriale

Zadośćuczynienie grzechom Netflixa?

Nowy serial Netflix „Wednesday” odbił się już w Internecie echem niesłychanej dotychczas siły, zbierając więcej pozytywnych recenzji niż głów w koszu pod gilotyną (posługując się porównaniem godnym tytułowej bohaterki) . Czy zasłużenie?  Ostrzegam lojalnie, że nie obejdzie się bez spoilerów. Dlatego na starcie odpowiem na pytanie „czy warto obejrzeć?”  Moim zdaniem tak, bo mimo wyraźnych problemów to naprawdę sympatyczne i odprężające dziełko.

Jakub ”Gessler” Nowak
Foto: arya reddejavu | Pexels

„Wednesday” to serial należący do kanonu historii o rodzinie Addamsów, konceptu stworzonego w 1938 roku  przez rysownika komiksów Charlesa Addamsa.  Tytułowa rodzina była zbiorem wszystkich antyspołecznych, przerażających i niepokojących motywów z kultury, przy jednoczesnym byciu dobrą, sprawną i kochającą się rodziną. Dwoje na zabój zakochanych rodziców, dwójka bardzo dziwnych dzieci, groteskowy wujek o niepokojącej przeszłości, babcia-wiedźma i żywa odcięta dłoń jako zwierzątko domowe i lokaj w jednym. Wszyscy o mocno zarysowanych charakterach, jednocześnie na tyle elastyczni, że łatwo ich dopasowywać do wizji  twórców tak, by bezstratnie dalej byli sobą. Do świadomości Polaków ten melanż komedii, grozy i horroru trafił za sprawą dwóch filmów z 1991 i 1993 roku. Nie da się ukryć, że jest to wyjątkowo udane połączenie, a filmy są nadal kultowym kinem familijnym, do których lubię wracać z sentymentem. Rodzina Addamsów jest od wielu pokoleń jedną z najbardziej popularnych w popkulturze, zaraz po Simpsonach. Szczerze mówiąc, uważam, że obejrzenie tych filmów przed rozpoczęciem przygody z serialem pozwala przyjąć go z o wiele większą przyjemnością.

Tym razem ze stajni Netflixa dostajemy kolejną wersję tego uniwersum, opowiadaną z naciskiem na córkę Gomeza i Morticii, tytułową Wednesday, która trafia do szkoły, do której uczęszczali jej rodzice, groteskowego à la Hogwartu dla potworów i odmieńców o zasobnych portfelach.  Serial jest reklamowany jako „serial Tima Burtona” co wydaje się być powiedziane lekko na wyrost, bo za kamerą stał tylko przy czterech pierwszych odcinkach. Co niestety widać. W „Wednesday” jest wyjątkowo mało palety barw, estetyki i scenografii tak typowej dla Tima Burtona, a szkoda, bo idealnie pasowałyby do Addamsowskiej plastikowej grozy, jakby wyciągniętej z tunelu strachu w parku rozrywki. Tim Burton mimo wyraźnego spadku formy w ostatnich latach nauczył nas, że jest mistrzem wciągania na ekrany kiczowatego mroku i przesadnego gotyku. Tu niestety mogłoby być tego więcej, cienie nie są wystarczająco głębokie, a scenografie wystarczająco przesadne. Wszystko jest nagrane w zachowawczej, serialowej formie, nie dostajemy tu wrażenia filmowości, do którego przyzwyczaiły nas seriale HBO. Nie jest to jedyny problem tego serialu, jest ich sporo, można wręcz powiedzieć, że „Wednesday” jest zbiorem wszystkich grzechów Netflixa. Wydaje się jednak, że na końcu tunelu widać jednak małe światełko odkupienia.

Największym grzechem jest kwestia scenariusza, który jest typową strukturą netflixowskiego „teenage drama”. Seriale o trudach dorastania, konflikcie z rodzicami, odnajdowaniu się w nowej szkole już widzieliśmy. Ten jest ubrany bardziej po gotycku, ale nadal jest ulepiony z tych samych bezpiecznych klisz fabularnych, które Netflix serwuje nam po raz kolejny. Mamy trójkąt miłosny z dwoma skonfliktowanymi chłopakami. Mamy konflikt z typową popularną dziewczyną, z którą oczywiście główna bohaterka musi się na końcu pogodzić, bo przecież tak się właśnie kończą wszystkie konflikty z lat szkolnych. Musimy mieć lekko „głupkowatą”, „zwariowaną” przyjaciółkę, z którą na pierwszy rzut oka główna bohaterka nie ma szans znaleźć wspólnego języka, by na końcu stać się najbliższymi sobie osobami. Jednak najgorszym z kserowanych motywów jest ten, który jednocześnie jest jednym z głównych zawiązań fabuły – bunt przeciwko rodzicom.   Nie mówię, że ten motyw nie ma sensu w innych produkcjach oraz osadzenia w rzeczywistości. Bunt przeciwko rodzicom w okresie dorastania jest czymś normalnym. Tylko że miało by to sens, gdyby Wednesday naprawdę się buntowała. Jednak od pierwszego „nie chce być taka jak ty, mamo” wiemy, że serial doprowadzi nas do tego, że bohaterka zda sobie sprawę, jak bardzo są podobne. Nie pomaga też absolutnie tragiczna kreacja Morticii wykonaniu Catherine Zety-Jones, która wygląda jak niezbyt dobra cosplayerka, a jej gra to poziom szkolnych jasełek, oraz Luisa Guzmana w roli Gomeza, który, mimo że dostał zdecydowanie zbyt duże cięgi przed i po premierze, nie miał szans się wykazać, bo jego postaci po prostu nie dano żadnego charakteru.   Niestety problemy z motywacją bohaterów to najsłabsza strona tego serialu. Chęć uratowania szkoły przez Wednesday nie ma żadnej logicznej spójności z tym, jak zostaje nam ona przedstawiona w pierwszych odcinkach. Ratuje to na szczęście absolutnie niesamowite odgrywanie chorej fascynacji przez Jennę Ortegę. Ta aktorka jest właśnie odkupieniem wszystkich grzechów, które popełnił Netflix przy produkcji tego serialu. Wszystko w tej produkcji jest co najwyżej poprawne, ale to właśnie gra aktorska głównej bohaterki pozwala z przyjemnością oglądać kolejne odcinki, przymykając oko na dość durną fabułę i pozostałych uczniów szkoły, którzy, gdyby utracili magiczne moce, równie dobrze odnaleźli by się w Sex Education. Mroczne miny, gra spojrzeniem i niepokojący spokój, z jakim wypowiada często bardzo dowcipne teksty, sprawiają, że to jeden z najlepszych kanapowych seriali ostatnich lat, którego dialogi pozwalają zdecydowanie szybciej wypuścić powietrze nosem. No i jeszcze ten taniec z czwartego odcinka, tak ikoniczny, że kadry z niego ilustrują chyba każdą recenzję.

Żałuję jednak, że jest to serial produkcji Netflixa, a nie np. HBO, które mogłoby z tego zrobić po prostu lepsze dzieło, czyszcząc je z kiepskich motywów, którymi Netflix od lat stoi, jakby obawiając się innowacyjności i eksperymentów. Na pewno wezmę się za drugi sezon, bo tu bawiłem się naprawdę dobrze, może bez intelektualnego podcienienia i estetycznych wodotrysków, ale z hipnotyzującą główną bohaterką, osadzoną w świecie i otoczeniu, które może wiele nie dodają, ale są na tyle akceptowalne, by nie odrzucać. Obawiam się jednak, że kontynuacja nie sprosta kompletnie wyzwaniu, jakie przed nią postawił pierwszy sezon. Netflix jako wytwórnia ma tendencję do robienia seriali taśmowo i powtarzalnie, tak bezpiecznie i zachowawczo, że aż po prostu nudno. Dlatego, znając ich produkcje, podejrzewam, że kolejne sezony będą mizernym festiwalem słabych odwołań do wcześniejszej produkcji. Obym się mylił, ale niestety nie – Netflix chyba bezpowrotnie stracił świeżość. Dość smutne, biorąc pod uwagę, że w pewnym momencie nazwa tej platformy streamingowej zaczęła w języku potocznym funkcjonować jako synonim dla całej branży, na takiej samej zasadzie, jak „adidasy” dla butów sportowych.


Przeczytaj też:

Ach ta Ameryka!

„Blondynka” o Marylin Monroe to kolejny po „Elvisie” i „Irlandczyku” Scorsese film o tym, jak ojczyzna ikon popkultury w czasie „zimnej wojny” była strasznym krajem. Coś jednak sprawia, że uważamy ją wciąż za ostoję wolności.

Niepoprawne politycznie kreskówki

W 20217 roku znany amerykański raper Jay-Z wydał teledysk pt. „The Story of O.J.", do którego użył fragmentów filmów rysunkowych z lat 30., wyprodukowanych m.in. przez Fleischer Studios, Warner Bros. i Disneya. Artysta chciał w ten sposób zwrócić uwagę, jak jeszcze kilka dekad temu portretowano c...

Kiedy Corleone da żółtą kartkę

Pewnie wiedzą Państwo, że oglądanie filmów jest teraz popularniejsze w Internecie na platformach streamingowych niż w telewizji lub w kinach. Ci zaś, którzy to wiedzą, orientują się, że do najpopularniejszych należy serial „Biały Lotos”. A ja mam na jego temat zaskakujące nawet mnie wrażenia.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę