Każdego, kto uważnie obserwował rządy Xi Jinpinga, nie powinno dziwić to, w jaki sposób potraktował on Hu Jintao. Przez ostatnie 10 lat bezwzględnie wycinał bowiem z partii przedstawicieli frakcji związanych z poprzednimi prezydentami. Wielu z nich wsadził do łagrów pod zarzutami korupcyjnymi. Niektórzy popełnili samobójstwa. Xi jeszcze bardziej bezwzględny był w walce z przedstawicielami niewygodnych mniejszości, takich jak Ujgurowie, Tybetańczycy, chrześcijanie czy wyznawcy Falun Gong. Nie zawahał się, by zgnieść autonomię Hongkongu i by zamknąć dziesiątki milionów Chińczyków na drakońskich lockdownach. Mamy do czynienia z liderem reżimu wysyłającego co jakiś czas groźby wojenne przeciwko Tajwanowi. Reżimu, który prowadził nawet krótką mini-wojnę z Indiami w Himalajach. Czego się więc spodziewaliście po Xi Jinpingu? Umiarkowania i kompromisu?
Błędem jest mówienie, że Xi ma obecnie władzę silną jak cesarz. Za plecami cesarzy działały bowiem różne kliki realizujące swoje interesy, a władcy bywali ich marionetkami. Xi ma władzę znacznie większą niż cesarz. Ma ją taką jak Mao. Jeśli wyda polecenie rozstrzelania Hu Jintao, to zostanie ono wykonane – oczywiście po spełnieniu formalności, takich jak proces, podczas którego oskarżony przyzna się do wszystkich win i poprosi o najwyższą karę. Xi sam się już po marksistowsku deifikował, stawiając się obok Mao i Marksa. Oczywiście nie chce on poddanym wiele narzucać. Żąda od nich tylko jednej rzeczy – bezwzględnego oddania. Mają go się bać i zarazem kochać. On łaskawie pozwoli im żyć, bogacić się i bawić. Wielki łaskawca.