Miałem szczerą nadzieją, że pani premier Truss przywróci dobrego ducha konserwatyzmu ekonomicznego z czasów rządów Margaret Thatcher. Niestety proponując radykalny program obniżenia podatków, który, jak twierdziła, ma na celu przyspieszenie wzrostu gospodarczego, natychmiast skonfliktowała się z niemal wszystkimi opcjami politycznymi w kraju.
Szybki upadek Truss ma kilka powodów. Ale pierwszym jest absolutne niezrozumienie przez nią mechanizmów politycznych. Nie można oczekiwać od posłów z własnej partii, że wrócą do swojego elektoratu, żeby przekonywać wyborców o konieczności zmniejszenia programów socjalnych i cięcia zasiłków. Takie rzeczy realizuje się powoli, nie szkodząc własnej formacji politycznej.
Widząc niechęć w szeregach własnej partii, premier Truss otoczyła się ludźmi lojalnymi, ale też wyjątkowo nieudolnymi i niewykwalifikowanymi. Pani premier przejawia wyraźne skłonności do pewnego rodzaju „autyzmu” politycznego. Na każdym kroku wychodzi brak jakichkolwiek jej zdolności negocjacyjnych. Z dnia na dzień utraciła wsparcie nawet tych, którzy jeszcze półtora miesiąca temu entuzjastycznie popierali jej kandydaturę. Otoczyła się miernotami na poziomie pani sekretarz spraw wewnętrznych Sue-Ellen Cassiany Braverman, która musiała podać się do dymisji już 19 października, kiedy wyszło na jaw, że wysłała dokument państwowy do swojego kolegi posła z prywatnej skrzynki pocztowej.
Ale historyczna porażka premier Truss nie jest wyłącznie jej winą. Należy pamiętać, że poważne napięcia pojawiały się w Partii Konserwatywnej na długo przed jej wyborem na lidera. Truss była w zasadzie kandydatką zapasową, nawet nie z listy „B”, ale z jeszcze dalszej. Była statystką z tylnego szeregu, nie braną poważnie pod uwagę przy pierwszych głosowaniach. Aby wygrać wybory na przywódcę partii, zaoferowała szeregowym członkom partii radykalną politykę podatkową, która miała być dostosowana do ich potrzeb, ale nie odzwierciedlała potrzeb całego kraju. Pozowała na Margaret Thatcher, ale gdzie jej było do Żelaznej Damy.
Jedynym sukcesem Liz Truss był szybki, lecz zaskakujący dla wszystkich, włącznie z jej przyjaciółmi, awans na lidera partii i premiera. Jednak szef partii to ktoś, kto łączy, a Liz Truss miała elementarne problemy porozumiewawcze nawet z własnym otoczeniem na Downing Street 10. Trudno się więc dziwić, że zaniepokojony król Karol III przyjął ją na ostatniej audiencji pełnymi troski słowami „Dear oh dear”, które wzbudziły tez niepokój mediów.
Pani Truss okazała się największym niewypałem w historii brytyjskiego parlamentaryzmu. Jest też dowodem, że konserwatyści nie wiedzą, jaki model państwa i gospodarki wybrać w rzeczywistości pobrexitowej.