Owszem, brytyjski bank centralny uruchomił nadzwyczajny program skupu obligacji. Obejmuje on jednak tylko papiery o rentowności większej niż 10 lat i został pierwotnie zaplanowany jedynie na dwa tygodnie. W ciągu pierwszego tygodnia Bank Anglii kupił obligacje tylko za 5 mld funtów, podczas gdy miał do dyspozycji na ten cel 65 mld funtów.
Napięcie na rynku podgrzał Andrew Bailey, prezes Banku Anglii. Przebywając w Waszyngtonie, powiedział bowiem, że program skupu obligacji zakończy się zgodnie z planem, a fundusze emerytalne mają jedynie trzy dni na skorzystanie z niego i zebranie kapitału potrzebnego im, by wytrzymać przyszłe wstrząsy. Kurs funta znów zanurkował, a rentowności obligacji wzrosły. Trend na rynku się na chwilę odwrócił, po tym jak „Financial Times” doniósł, że Bank Anglii nieoficjalnie sygnalizował bankierom, że może przedłużyć program skupu obligacji. Rzecznik brytyjskiego banku centralnego szybko jednak temu zaprzeczył. Instytucja mająca ponad 300 lat historii komunikowała się więc z rynkami w sposób bardzo chaotyczny. Czy jednak ten chaos nie był celowo wywołany?
Premier Truss podczas konserwatywnych prawyborów stwierdziła, że przyjrzy się mandatowi Banku Anglii oraz temu, jak wykorzystuje on swoją niezależność. Brytyjski bank centralny jest bowiem instytucją niezależną od nieco ponad dwóch dekad. Zapowiedź ingerencji rządu w jego działanie nie mogła się spodobać prezesowi Baileyowi. Ambitny program fiskalny nowego gabinetu kłócił się natomiast z nieco spóźnionymi działaniami banku centralnego, mającymi pomóc okiełznać inflację. Pokusa, by popsuć rządowi szyki, mogła być więc aż zbyt duża…