Pod urlop, na leżak

Jak Niemiec z polskim nazwiskiem strącił z tronu giganta gór Reinholda Messnera

W cieniu monumentalnych wydarzeń, które nie tylko kształtują szerokie ramy naszego oglądu wielkiego świata, ale i samopoczucie, jak choćby szczyt NATO, wojna w Ukrainie, czy parlamentarne wybory, każdy w swoim mikrokosmosie natrafia na kłody małego kalibru. Niektóre z nich podrzucają pod nogi „uczynni” bliźni. Jeden z nich, mój sąsiad w niemieckim Szwarcwaldzie, wyspecjalizował się w uprzykrzaniu życia jednej grupie zawodowej. Grupa ta to himalaiści.

Prof. Arkadiusz Stempin
Reinhold Messner. Foto: Lesekreis, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

Sąsiad, postawny, z bujnym siwym zarostem polarnika, nosi polskie nazwisko Jurgalski. Jest jednak stuprocentowym Niemcem, jak sugeruje imię Eberhard i jego Stammbuch. Wprawdzie historyczne pruskie cnoty: solidność i punktualność, rozmywają się dziś nad Renem w oceanie innych przymiotów niemieckiego społeczeństwa, choćby pacyfistycznych i ekologicznych – to Jurgowski niewiele z tych trendów sobie robi. Cierpliwie trenuje cnotę skrupulatności. Na himalaistach. W tym celu rzadko wychodzi z domu. Od 40 lat zajmuje się himalaizmem, jakkolwiek od strony biurka. Dom zawalony jest książkami o górskich grzbietach, biografiami alpinistów, mapami i fotografiami, spośród których sterczy biurko z komputerem – miejsce dręczenia bliźnich. Bo Jurgalski upublicznia stale aktualizowany przez siebie ranking renomowanych himalaistów, którzy twierdzili, że zdobyli ośmiotysięczniki, podczas gdy w rzeczywistości nigdy tam nie weszli. Swoje ustalenia Jurgalski dokonuje z pomocą grupy historyków z szacownego Himalayan Database. Za źródła wyjściowe służą mu wypowiedzi samych himalaistów, zdjęcia i materiał poglądowy. I tak tworzy swoją listę.

Zestawienie ofiar jego kwerendy przypomina top-10 najlepszych himalaistów w dziejach. Oczywiście z gigantem gór Reinholdem Messnerem. Tyrolczyk chełpi się, że jako pierwszy w dziejach zaliczył wszystkie 14 ośmiotysięczników. Wyliczenia Jurgowskiego tymczasem udowadniają, że rzeczony gigant w 1985 r. stanął na Annapurnie, ale nie na szczycie, tylko 65 metrów poniżej. W świetle prawdy, konkluduje Jurgowski, należy Messnerowi odebrać tytuł zdobywcy szczytu. Na jego liście znajduje się komplet 44 nazwisk mężczyzn i kobiet, którzy według międzynarodowego rankingu stanęli na wszystkich 14 ośmiotysięcznikach ziemi. Tego lata Jurgowski przedłożył swoją najnowszą listę z nazwiskami osób, które rzeczywiście zdobyły wszystkie szczyty. Z owych 44 osób, które osiągnęły ten cel, trafiła na nią zaledwie czwórka. Jeden Amerykanin, jeden Fin i dwójka Nepalczyków. Pozostałej czterdziestce Jurgalski odebrał laury. Wśród ofiar znalazł się nasz tragicznie zmarły w 1989 r. Jerzy Kukuczka. Nasz bohater przy zdobywaniu Manaslu stanął bowiem nie tam, gdzie trzeba. Z tą konsekwencją, że w stosunku do międzynarodowego rankingu spadł na liście Jurgalskiego z pozycji drugiej na szóstą. Oczko wyżej figuruje Messner z 13 zdobytymi szczytami, czym utracił pozycję lidera.

Strącanie z tronu himalaistów przez skrupulatnego pracusia w pantoflach jednym pociągnięciem ręki (na komputerze) wielu odbiera jako afront. Messner oskarżył Niemca o neurotyczne parcie na szkło, inni w podzięce za wysiłek „pantoflarza” ze Szwarcwaldu przysyłają mu w mailach nazistowskie pozdrowienia. Choć burza w szklance wody wywołała w kręgach eksperckich i popkulturowych dyskusję wokół zagadnienia:  gdzie na szczycie jest faktycznie szczyt. O ile w Alpach każdy z tych najwyższych oznaczony jest krzyżem, to w Himalajach już nie. Na Dhaulagiri w Nepalu (8167m.) prawie wszystkie ekspedycje świętowały zdobycie szczytu pomyłkowo na tzw. West Rocky Point, niższym z szeregu piętrzących się do góry obok siebie. „The True Summit” wznosi się 60 metrów dalej.

Hans Kammerlander, wg oficjalnego rankingu z 12 ośmiotysięcznikami na koncie, razem z Messnerem w 1985 r. wszedł na Annapurnę. No właśnie, czy wszedł. Jego własne refleksje Jurgowski skrzętnie wprowadził do swojego komputera: „Kiedy weszliśmy na grzbiet, zaczęła się zamieć. Widoczność była straszna i było niemożliwe, by zorientować się, czy jesteśmy na prawo, czy lewo od szczytu, o ile ten w ogóle był gdzieś w pobliżu”. Także Kammerlander dowiedział się niedawno od Messnera o swojej degradacji. „To dziecinada w wykonaniu teoretyka. Kto po pas grzęźnie w śniegu i dociera na szczyt, miałby tam jednak nie być” – wykrzyczał. Ale już w przeszłości renomowana agenda Himalayan Database w oparciu o amorficzne i niejasne relacje himalaistów wielokrotnie odbierała im rzekome zdobycie szczytu. Była amerykańska dyrektor tej agendy Elizabeth Hawley skreśliła z listy zdobywców Everestu niejakiego Misirina z Indonezji, bo ten zakończył wspinaczkę 30 metrów poniżej szczytu. Obecna dyrektor Himalayan Database, Niemka Bilii Bierling współpracuje z Jurgowskim i uważa go za geniusza. Na podstawie fotografii, zdjęć satelitarnych i map rozpoznaje on poszczególne formacje i skały. Brakuje mu jednak bezpośredniego kontaktu z górami. Nie zna lęku i smaku wspinaczki. Siedzi przy biurku, wchłania informacje i udaje sędziego, brzmi katalog zarzutów. Faktycznie jednak zrewidował Jurgowski i na nowo określił szczytowy punkt Annapurny. I skonkludował, że Messner w 1985 r. zatrzymał się 65 metrów od właściwego szczytu. W 2019 r. wyłapał pasjonat największą omyłkę w dziejach himalaizmu – usytuowanie Manaslu w Nepalu, 8163-metrowego szczytu. Do tej pory wszystkie ekspedycje wspinaczkę kończyły za wcześnie. Liczba pomyłek – 2000. Wśród rzekomych zdobywców madame Bierling. W międzyczasie i ona jest przekonana, że właściwego szczytu, który niczym cierń strzela ku niebu, nie zdobyła.

Dziś, by dotrzeć na Mont Everest, nie trzeba być himalaistą. Na najbardziej renomowane szczyty prowadzą na stałe zamocowane liny, po których suną w górę komercyjni klienci. Ci, których opuszczą siły, podprowadzają Szerpowie. Kto wdrapie się na szczyt i zejdzie, otrzymuje certyfikat na papierze. „Następny, proszę” – mówią pracownicy firmy wspinaczkowej. Koszty wyekspediowania laika na Mount Everest: 50 tys. euro, na Manaslu: skromnych 15 tys.

Jak wyjaśnić masową pomyłkę z Manaslu, pozostanie zagadką. Od lat 1990. dysponowano już GPS-em. Mimo to zatrzymywano się przed właściwym szczytem. By oszczędzić sobie dalszej morderczej wspinaczki? Najlepszy niemiecki himalaista w dziejach Ralf Djumovits w 2007 roku wszedł na fałszywy Manaslu, 20 metrów od właściwego. „Co znaczy 20 metrów na 8 tysiącach wysokości?” – wścieka się. Faktycznie, bzdura? A może jednak to znacząca wielkość? Rozrzedzone powietrze powoduje, że każdy krok, każdy metr wysokości kosztuje mnóstwo energii. Historia himalaizmu zna wiele przypadków, kiedy ekipa musiała zawrócić kilka metrów od szczytu.

Jurgalski odebrał Djumovitsowi zdobycie Manaslu. Himalaiście brakuje więc w kolekcji jedynego 14-tysięcznika. Oficjalnie kolportuje na lewo i prawo, że lista Niemca o polskim nazwisku nie jest nigdzie uznana. W Wikipedii nadal na tronie zasiada Messner. Ale w ub. roku tylko sekta himalaistów wspinała się na Manaslu, by skorygować swoją pomyłkę. Wśród nich Djumovits. Niestety, pogoda była straszna. Djumovits pozostaje niepełnym zdobywcą szczytu. Dla niego to prawdziwy cierń w oku.

Sprawa posiada jednak szerszy kontekst, wymiar i rangę. Jak obchodzić się z wątpliwymi osiągnięciami sportowymi. Renomowany historyk alpinizmu Jochen Hemmleb od lat analizuje narcyzm wśród wspinaczy. I ustalenia Jurgalskiego wraz z jego listą uznaje za milowy krok w badaniach nad himalaizmem. „Ten, kto rzeczywiście stanął na samym szczycie, może uważać się za jego zdobywcę. Pozostali powinni łaskawie przyznać się do błędu”. W lekkoatletyce rekordy przy użyciu dopingu oznacza się dodatkowo gwiazdką. Czy przy Messnerze też powinna się ona pojawić?

Tym bardziej że Jurgalski zapewne wpuszcza sobie już kolejne krople do zaczerwienionych oczu, gdyż z prokuratorską wnikliwością przygotowuje się do analizy wejścia Messnera w 1981 roku na Shisha Pangma.


Przeczytaj też:

Impresje o Liechtensteinie albo wyznaniowy palimpsest

W jednym z centrów liberalnej Europy okopał się dinozaur z poprzedniej epoki. Jak to możliwe?

Triumf roboczych portek z politycznym przekazem

W naszpikowanym narodowymi rocznicami polskim kalendarzu pod koniec maja bitwa pod Monte Casino (18.05) sąsiaduje z urodzinami Karola Wojtyły (20.05) i przywiezieniem pierwszych więźniów do KZ Auschwitz (20.05) Na tym poważnym tle orbitujący poza polskim kosmose...

Autoportret w zielonym bugatti

Tamara Łempicka, rzucająca widzowi spojrzenie z wnętrza modnego auta, skrywała wiele mrocznych sekretów. Ale bez wątpienia ta wyzwolona kobieta umiała wykorzystać każdy atut, aby promować siebie i swoje obrazy.

Geniusz erotyczno-politycznej narracji

Im więcej czasu będzie mijać od śmierci zmarłego w tych dniach Milana Kundery, tym bardziej jego postać nabierać będzie patriarchalnego symbolu pisarza obydwu części przełamanej na pół Europy.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę