Wojna trwa w Ukrainie. Tygodnie mijają, ale dalej po przebudzeniu każdego rana sprawdzam wiadomości na tablecie w nadziei, że to może jednak tylko zły sen. Niestety, dzień w dzień informacje potwierdzają, że to się dzieje naprawdę.
Zawodowo rzuciło mnie do Brazylii, mojej ukochanej Brazylii. Patrząc z pokoju hotelowego w Rio de Janeiro na morze przy plaży Leblon, biegając rano w Sao Paulo w Ibirapuera Park czy siedząc w weekend w basenie u przyjaciół w Indaiatuba i gapiąc się w dżunglę, tej wojny nie widać, nie słychać i nie czuć. Ona ze swoimi strasznymi historiami zostaje gdzieś hen daleko za wieloma horyzontami, nie dociera do świadomości. Ludzie pytają, a ja im opowiadam, ale słysząc swój własny głos i te wszystkie opowieści, sam tracę wiarę w to, czy są w ogóle prawdziwe. Tu albo cicho, albo głośno. Szybko albo powoli. Ludzie żyją swoimi sprawami. A daleka wojna? Nie jest w orbicie ich zainteresowań. Ot taka po prostu ciekawostka – straszna, przerażająca, ale też daleka. Nawet nikt nie używa argumentów, że w Brazylii rocznie w wojnach gangów ginie parę tysięcy ludzi, że do niektórych fawel bez karabinu maszynowego nie warto wchodzić. Ot, to tak daleko. Do Europy daleko, a co dopiero do jej wschodniej części. Nawet groźby przybocznego Putina o Eurazji od Lizbony po Władywostok nie robią tu wrażenia, wszak Brazylia to kraj wielkości Europy…
Z jednej strony pozostaje spokój w duszy i pocieszenie, że są kraje bezpieczne i dalekie od tej wojny. Z drugiej – jest żal, że ludzka solidarność jest tylko taka hasłowa, że jak jesteśmy od siebie daleko i niespokrewnieni, to już tak niewiele nas łączy i na wzajemną pomoc nie bardzo możemy liczyć.
Brazylia żyje innym problemem. To jesienne wybory i pytanie: czy wybiorą na prezydenta Luiza Inácio Lula da Silvę z finansowanej przez Rosję partii PT, czy obecnego prezydenta Jaira Bolsonaro, który 16 lutego, na 8 dni przed ruską inwazją na Ukrainę, odwiedził Moskwę, a po rozpoczęciu wojny ogłosił neutralność Brazylii wobec konfliktu, zasłaniając się potrzebą kupowania od Rosji i Białorusi nawozów sztucznych. Wszak Brazylia rolnictwem stoi.
Pozostaje żal, bo to piękny kraj z większością ludzi o wielkich sercach. Kraj ludzi, którzy zupełnie nie rozumieją, co się dzieje w Ukrainie, i z niedowierzaniem, ale też bez zbytniego zaangażowania, słuchają moich strasznych nowin o Buczy.
Choć światełko błysnęło ostatnio na Facebooku – pojawiło się zdjęcie brazylijskich ochotników spod Charkowa, uzbrojonych po zęby, z ukraińskimi opaskami i brazylijską flagą. Kolega skomentował, że to pewno weterani z wojen w fawelach, bo przecież tu ostatnia wojna była w XIX wieku z Paragwajem…
Żal będzie za parę dni opuszczać ten raj, ten spokój, ale europejska dusza chyba woli być w tym momencie nawet choćby w Lizbonie, bo to tam też mają przyjść barbarzyńcy ze wschodu. No zobaczymy, jak im to pójdzie, wszak umiejętność robienia koktajli mołotowa z lat stanu wojennego tak łatwo się nie zatraca. Zapraszam na fajerwerki.