Roger Waters nie był nigdy uosobieniem empatii i życiowego idealizmu. By szybciej powiedzieć o co chodzi, napiszę, że sam miałem okazję być słuchaczem spowiedzi muzyka. Przyznawał się wtedy i kajał za to, że był arogancki wobec kobiet oraz kolegów z zespołu. Krótka to była chwila przebudzenia, ale starczyło jej, by Waters połączył siły z kolegami i pomimo wielu konfliktów wystąpił z nimi jako największa gwiazda charytatywnego koncertu Live 8 w 2005 r.
Potem stał się znowu sobą z czasów kręcenia filmu „The Wall”, gdy chciał pokazać paradoks, że od poszkodowanego, osieroconego idola niedaleko do hitlerka. Chciał pokazać ten paradoks na ekranie, a udowadniał to również swoim nieznośnym zachowaniem poza planem, co zniesmaczyło reżysera Allena Parkera.
Teraz zniesmacza swoim stosunkiem do Moskwy. Nie wiem, czy Roger Waters wie, co się dzieje z opozycją w Rosji, o oczywistych przypadkach mordowania niewygodnych polityków, wojnach w Czeczeni i wielu innych ingerencjach putinowskiej Rosji. Jednak nie cieniował nigdy swojego portretu Putina. To na profilu muzyka można było przeczytać fragmenty wychwalające rosyjskiego prezydenta. Było to jeszcze przed inwazją w Ukrainie, ale „wisiało” na stronie i im większa była skala okrucieństwa Rosjan wobec cywilnej ludności, tym więcej przybywało pytań o stosunek Rogera do agresji. W końcu Waters skrytykował ją, ale gdy pewna Ukrainka dociskała go w sprawie wojny, zmienił temat i zapytał się, czy ma kotka albo pieska. Bez komentarza.
Nie minęło wiele czasu, a Waters nie wytrzymał i w sierpniowym wywiadzie dla CNN ujawnił swoje stanowisko, dokładnie takie samo jak Putina: że odpowiedzialni za wojnę są „ukraińscy nacjonaliści i NATO”. Dodał, że Tajwan jest chiński, nie pytając co sądzą Ukraińcy i Tajwańczycy. Bo i po co? Przecież wielki pacyfista Waters ma w dużym poważaniu tych, których się morduje, lub nad których głowami latają myśliwce i bombowce agresora.
Największy skandal wybuchł, gdy Waters, komentując wywiad Ołeny Zełeńskiej, ponowił swoje zarzuty wobec Ukraińców, dodając, że Rosja ostrzegała o jakichś tam czerwonych liniach, ale ukraińscy nacjonaliści swoje – i tego typu inne moskiewskie propagandowe bzdury. Po tym wszystkim powtórzył oczekiwania Rosji. Domagał się, by Zełeński:
1. Zakończył wojnę domową na Wschodzie i zaprowadził pokój w Donbasie oraz częściową autonomię w Doniecku i Ługańsku.
2. Ratyfikował i wdrażał pozostałą część porozumień z Mińska.
Ołena Zełenska odpowiedziała konkretnie:
"To Rosja najechała Ukrainę, niszczy miasta i zabija cywilów. Ukraińcy bronią swojej ziemi i przyszłości swoich dzieci. (…) Lepiej poproś prezydenta Rosji o pokój. Nie Ukrainę". Nic dodać, nic ująć.
Nie minęło kilka dni i okazało się, że w Krakowie – czyli kilkaset kilometrów od Ukrainy, która wciąż jest bombardowana przez rosyjskie rakiety, wciąż okupowana, czemu towarzyszą kolejne akty zbrodni – mają się odbyć dwa koncerty Watersa. W sieci zawrzało.
Odsyłanie Watersa do Moskwy na stronie FB, gdzie reklamowano koncert, było najdelikatniejszą formą komentarza. W poniedziałek radny krakowski Łukasz Wańtuch złożył interpelację do prezydenta Krakowa, by nie dopuścić do występu w miejskiej hali, byłby to bowiem dla miasta niewybaczalny wstyd.
Pod wpisem radnego pojawiło się kilka komentarzy, co ciekawe, ozdobionych ukraińską flagą – czyżby zwolennicy Putina zmienili nagle barwy? – z komentarzami, że skasowanie koncertu to przejaw cenzury, jaka jest w Rosji.
Nic bardziej mylnego. Nie ma mowy o niedopuszczeniu do występu muzyka z powodu widowiska, piosenek, muzyki. To byłaby cenzura. Jest za to mowa, by nie użyczać hali osobie, która notorycznie kłamie.
Było kłamstwo oświęcimskie negujące Holocaust, teraz mamy do czynienia z podważaniem zbrodni Rosji w Ukrainie. Oczywiście skala wydarzeń jest nieporównywalna – ale zasada podobna: podważanie faktu eksterminacji narodu ukraińskiego i niszczenia struktury państwa poprzez działania wojenne.
Waters ma gębę pełną frazesów i kłamstw, a nigdy dotąd nie zaapelował do Putina, by przerwał wojnę i się wycofał. W dodatku Waters powtarza swoje kłamstwa o Ukrainie, korzystając z wolności słowa w Ameryce. A może tak wyjechałby do Moskwy i przekonałby się, w jakiej rzeczywistości trzeba żyć pod rządami Putina? Roger, na co czekasz?