Gala oskarowa od dawna upadała, ale w tym roku zamieniła się w jakieś podłe, knajackie widowisko. Prowadzący galę wulgarnie obrażał zaproszonych gości, a laureat Oskara uderzył go przed kamerami wulgarnie wyzywając. Jeżeli to miało w jakiś sposób podnieść oglądalność, to trzeba powiedzieć bez ogródek, że było jednym z najobrzydliwszych wydarzeń w historii Hollywood.
Aktorzy są przedstawicielami świata sztuki. Oczekuje się od nich wzorcowej kultury osobistej. Jeżeli nie potrafią zapanować nad swoim językiem, odruchami i emocjami, to niech znajdą sobie pracę na jakimś objazdowym odpuście, najlepiej na etacie klauna. Wypowiedzi prowadzącego tegoroczną galę oskarową Chrisa Rocka były po prostu obrzydliwe. Reakcja Willy’ego Smitha na złośliwą uwagę o fryzurze jego żony, choć pozornie uzasadniona, była przesadna i niesmaczna. Obaj przekroczyli wszelkie granice kultury osobistej i dobrego smaku. Wulgaryzmy, jakimi rzucali w czasie tego żałosnego widowiska, pokazują, jak nisko upadł Hollywood i jak nisko upadła światowa kultura filmowa.
Są miejsca, w których powinny obowiązywać niezmienne reguły zachowań. Są sytuacje, kiedy trzeba kontrolować swój język. To, co miało miejsce w Los Angeles, jest przykładem zdziczenia obyczajów, odrzucenia wszelkich norm, adoracją chamstwa. Oskary, jedna z najstarszych nagród tego typu na świecie, nie zasługują na taki upadek. Czy podobnie zachowaliby się Cary Grant, Jack Nicholson, Clark Gable, Alec Guiness, Rex Harrison czy Charlton Heston? Nigdy, ponieważ kultura osobista była tym co wynieśli ze swoich domów.
Dzisiaj film powoli przestaje być już dziełem sztuki. Wysokobudżetowa produkcja hollywoodzka staje się rynsztokiem językowym, bagnem obyczajowym i karnawałem tandety. Dziesiąta muza powoli zamienia się w ladacznicę.
Nie chcę takiego kina. To nie jest żadna sztuka, ale zwykła komercyjna chałtura, pozbawiona wszelkiego smaku, przepchana drogim efekciarstwem, wyjałowiona z wyobraźni i nowych pomysłów na scenariusze, wykonywana przez coraz gorszych aktorów, z których wielu nie zasługuje nawet na taką nazwę. Żyjemy w świecie, w którym każdy kretyn błaznujący na ekranie telewizora jest nazywany „gwiazdą”. Potworna degradacja talentu, sprowadzona do tych prostackich programów, w których trzech nadętych przeciętniaków ocenia całą masę jeszcze gorszych przeciętniaków. Prawdziwe doznania artystyczne i emocje są zastępowane tanim łzawym widowiskiem. Każdy uważa, że ma talent. Naprawdę inteligentni są ci, którzy zarabiają na tym widowisku dziwadeł ogromne pieniądze.
Nie tylko Hollywood się stacza. Popkultura przeistacza się w wielką i brudną restaurację serwującą obrzydliwy i niezdrowy fast food. Tak samo dzieje się coraz częściej z każdą inną dziedziną sztuki: teatrem, telewizją itp. itd.
Czy powoli wracamy na drzewa?