25 grudnia na platformę Netflix wszedł „Wiedźmin: Rodowód Krwi”, czteroodcinkowy miniserial, który oprócz tego, że jest niesamowicie źle napisany i nakręcony, jest symptomem bardzo szkodliwej tendencji, która w coraz większym stopniu dotyka popkulturę. Mówię o upraszczaniu wizji świata przedstawionego do rozkładu społeczeństwa znanego z ulic Hollywood.
Na wstępie muszę powiedzieć, że nie jestem typem osoby, która twierdzi, że w filmie fantasy opartym na kulturze średniowiecznej Europy wszyscy bohaterowie powinni być grani przez białych aktorów. Przykładowo w widowiskowym Królu Arturze w reżyserii Guya Ritchiego postać rycerza Bedevire jest grana przez czarnoskórego Djimona Housou. Ten zabieg w ogóle nie kłuje w oczy, ponieważ casting jest zrobiony wyśmienicie, a postać fenomenalnie zagrana. Co najważniejsze, widać, że reżyser podchodzi do tego w sposób w pełni świadomy, stawiając na dopasowanie aktora do swojej wizji postaci, a nie angażując go po to, by amerykańscy liberałowie nie mieli się do czego przyczepić na Twitterze.
Niestety twórcy tego bękarciego dziecka, historii o Geralcie z Rivii, zrobili dokładnie odwrotnie. Świat, który pokazuje w tym serialu Netflix, jest zróżnicowany do granic możliwości. Ulice miast z Rodowodu Krwi są barwne jak ulice Los Angeles, tylko niestety nic poza tym. Różnorodność nie ma za zadanie rozwinąć w żaden sposób świata, tylko być wielkim banerem mówiącym: „Widzowie, zobaczcie jacy jesteśmy politycznie poprawni”. Sprawia to, że świat traci tym bardziej na realności i autentyczności, szczególnie dla widzów europejskich, w których świadomości istnieje jednak inny obraz średniowiecznego społeczeństwa.
Nie da się zaprzeczyć, że książkowy „Wiedźmin" to uniwersum w bardzo dużym stopniu oparte o kulturę średniowiecznej Polski. Mamy tam elementy słowiańskie, nawiązania do legend arturiańskich, czerpanie garściami z późnego średniowiecza. W tym serialu się to rozmywa, bo wszelkie odmienności sprowadzono do tego, że może różnie wyglądamy, ale w sumie jesteśmy tacy sami. Kompletny brak związku między wyglądem bohatera a tym, z jakiej pochodzi kultury sprawia, że – paradoksalnie – nie widzimy żadnej różnorodności, a tylko w różnym stopniu opalonych ludzi. Takie podejście wydaję się idealne w kontekście USA XXI w., ale nie pozwala nam wczuć się w tę opowieść. Przez tę skrajną hamburgeryzację castingu czujemy nierealność przedstawianego nam obrazu przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek wartości dodanej.
Dodatkowo możemy to odczytywać w kontekście tak popularnej w ostatnich latach kwestii tzw. cultural appropiation, czyli bezrozumnego zawłaszczania kultury innych narodów lub ludów. Kwestia walki o to, by w filmie były widoczne różne kultury, dotyczy tylko największych i najgłośniejszych mniejszości ze Stanów Zjednoczonych. Przy produkcji serialu nie brał udziału żaden Polak, a nawiązanie do naszej legendy o smoku wawelskim skwitowane jest przez jednego z głównych bohaterów takim zażenowaniem, jak by usłyszał najgłupszy pomysł na świecie.
Netflix w swoim podejściu opartym na amerykańskiej polityce tożsamości rozwodnił najważniejsze przesłanie przekazane przez Sapkowskiego w kupionym przez nich uniwersum: antyrasizm. Saga o Geralcie z Rivii jest w dużym stopniu opowieścią o tym, do czego prowadzą antagonizmy rasowe, jak łatwo doprowadzić do czystek i jak przerażająco głupie jest patrzenie na ludzi przez pryzmat różnic. W serialowej wersji z tego przesłania nie zostało wiele, za to mamy różnorodność aktorów na plakacie i cienką do granic możliwości fabułę i kreację bohaterów. Mając 4 odcinki wciąż ważniejsze jest zapełnienie czasu na ekranie odpowiednimi prezentacjami mniejszości, tak żeby nikt nie poczuł się w żaden sposób urażony.
Mamy więc przedstawioną kompletnie nieistotną i i potraktowaną powierzchownie relację dwóch bohaterów płci męskiej, nic nie wnoszącą opowieść kransoludki o zamordowanej przez elfów ukochanej, na cześć której nazywa swój młot, a wszystko to przecinane niskiej jakości żartami. Te poboczne wątki tylko zajmują czas na ekranie, który powinien być przeznaczony na to, po co w ogóle powstał ten serial, czyli przedstawienie źródeł świata serialu „Wiedźmin". Jeśli tworzysz uniwersum tak ubogie, że jego historia nie jest w stanie zapełnić 4 godzin, mając do dyspozycji spory budżet i zaplecze w postaci jednego z platformowych gigantów, to znaczy że może powinieneś zająć się pisaniem scenariuszy do komedii świątecznych – przynajmniej nie ma tam konkurencji. Po zakończonym seansie widz zadaje sobie tylko pytanie: kto i dlaczego uznał, że scenariusz, obsada, reżyseria i w ogóle powstanie tego dramatu było dobrym pomysłem?
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.