Mieszkańcy Warszawskiej Saskiej Kępy skarżą się na hałas z nadwiślańskich klubów. Padają hasła o przeniesieniu się „patologii” z Powiśla. Nie da się podobno siedzieć na balkonach, bo bass trzęsie całym blokiem. Ale czy życie nocne nie jest ważne? Czy chcemy stolicy do 22:00?
Scena imprez plenerowych po kilku latach walk armii zjednoczonych sił nowobogackich z apartamentowców została wypchnięta z Powiśla. Hałas podobno był nie do zniesienia. Bo przecież wybrzeże Wisły od strony centrum wydawało się tak cichą i spokojną okolicą, gdy kupowali mieszkania na Solcu lub w The Tides. Batalia z urzędem miasta została wygrana, między innymi Hocki Klocki musiały uciec ze schodków nad Wisłą, żeby bogacze z apartamentowców z widokiem na Wisłę mieli tak prestiżowo, jak sobie wyobrażali. Dodatkowo tymczasowy zakaz spożywania alkoholu nad Wisłą, wprowadzony na czas pandemii, po jej zakończeniu został podtrzymany, bo co się ludzie mają bawić, jak tu deweloper lokalami handluje.
Dlatego kluby zrobiły taktyczny manewr i przeniosły się na drugą stronę rzeki. Wydaje się, że miejsce idealne – bliżej natury, otoczone zielenią i oddzielone od zabudowań czteropasmową jezdnią i ekranami dźwiękochłonnymi. Jednak nie, znowu jest problem, tym razem z mieszkańcami Saskiej Kępy, którym podobno kluby nie pozwalają spać, a po ich świętej, prestiżowej dzielnicy chodzi „patologia”. Taką patologią może być każdy, kto akurat się bawi, przechodząc przez droższą dzielnicę. Trzeba się zastanowić, czy naprawdę zrobienie zagłębia imprez plenerowych na wybrzeżu jest aż takim problemem, by unosić się świętym oburzeniem. Nie żyjemy w ciepłym kraju, czas na imprezy plenerowe to najwyżej cztery miesiące w roku, a często mniej. Daje nam to mniej więcej 16 weekendów, czyli powiedzmy 32 imprezy. Czy jest to aż taki dramat, by nie być w stanie pogodzić się z tym, że jak się chce mieszkać tak, by mieć wszędzie blisko, to trzeba się pogodzić z tym, że w twoim otoczeniu będą się bawić ludzie? Naprawdę nikt nikogo nie zmusza do tego by mieszkać w pobliżu centrum z widokiem na Wisłę. Nikt tym ludziom nie wpychał do kieszeni kluczy wbrew ich woli. Wszyscy wiedzieli, na co się piszą, wybierając mieszkania w konkretnych miejscach. Dodatkowo nie wydaję mi się, by największym problemem był hałas.
Moim zdaniem największym problemem tu jest zgrzyt estetyczny. Mieszkańcy Saskiej Kępy wyobrażali sobie spokojną, artystyczną dzielnicę, w której dobrze sytuowani mieszkańcy w zadumie idą na kawę do kawiarni na francuskiej. W tym obrazie nie mieści się echo koncertów rapowych i ludzie na nie idący, wyglądający nie tak, jak by sobie tego życzono, wyobrażając sobie tę dzielnicę. Wyganianie życia nocnego z kolejnej dzielnicy pokazuje nam smutną tendencję: Warszawa nie ma być miastem dla wszystkich. Niesłychanie irytujące jest to, że względnie nowi mieszkańcy takich dzielnic jak Powiśle czy Saska Kępa nie potrafią się pogodzić z tym, że prestiż tych miejsc wiąże się z pewnymi niedogodnościami, jedną z nich może być hałas. Naprawdę wiem jak to jest żyć w hałasie, przez rok mieszkałem przy Mazowieckiej. Tam jest głośno nie latem, a cały rok. Każde miejsce, w którym zamierzamy mieszkać, ma plusy i minusy. Mogłem wstawać na zajęcia na 8:15 o 7:55 i jeszcze zdążyć napić się kawy, ale musiałem się liczyć z tym, że trzeba się było przyzwyczaić do muzyki i pijanych ludzi nawołujących się, bo akurat Uber podjechał. Tak samo jest w tej sytuacji: chcesz mieszkać w pobliżu Wisły i zieleni ją otaczającej, to musisz się pogodzić z tym, że inni ludzie też będą chcieli spędzać tam czas, niekoniecznie kontemplując teksty piosenek Hołdysa. Niektórzy chcieliby chyba, żeby otoczenie „prestiżowych” dzielnic otoczyć murem i wpuszczać pod warunkiem okazania stanu konta. Mieszkanie na Saskiej Kępie kosztuje tyle, że bez problemu można by było za jego cenę kupić dom w Wołominie czy innym Klembowie. Wtedy byłoby cicho, tylko niestety nie tak prestiżowo. Co to za biznesemen lub korpo-dyrektor, co mieszka w Wołominie. Powiśle, to brzmi dumnie. Warszawa powinna być dla wszystkich, również dla tych, którzy chcą spędzić weekend na rapowym koncercie i techno afterze. Chęć dopasowywania „prestiżowych” osiedli do wyobrażeń o nich to czysty snobizm. Jak nie potrafisz sobie poradzić z tym, że w sezonie letnim nad rzeką są koncerty, to może mieszkanie w jej okolicy nie jest dla ciebie. Zabawne jest to, że tym samym ludziom, którym przeszkadzają imprezy, nie przeszkadza to, że mieszkają w pobliżu Wału Miedzeszyńskiego, który jest pełen samochodów przez całą dobę niezależnie od pory roku i godziny dnia i nocy. Urząd miasta na razie mówi, że ma związane ręce i w sumie życzę im tego, żeby się nie rozwiązały. W odpowiedzi na skargi mieszkańców mogę tylko powiedzieć, że cieszę się na koncert Zdechłego Osy w Strefie Jelenia, mam nadzieje, że będzie głośno.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.