Świat informacyjny zmusza nas do tego, by tworzyć treść, ale też by ją śledzić. Praktycznie każdy z nas ma jakiegoś, a zwykle kilku influencerów, których obserwuje z większym lub mniejszym zaangażowaniem. Niezależnie, czy jest to Tomasz Lis, Maja Staśko, Janek Śpiewak czy tuzy intelektualne TikToka. W sytuacji takiego kryzysu jak obecny każdy musiał okazać swoją reakcję – taka rola influencera, o ile chce nim pozostać. Niesłychanie irytujący są twórcy, którzy kończą swoje posty o Ukrainie: „płaczę”, „trzęsę się”, „drżę z niemocy” i tym podobnymi emocjonalnymi bzdurami. W tej wojnie nie chodzi o wasze emocje i stany, one naprawdę nie mają żadnego znaczenia.
Niesprowokowany konflikt zbrojny w Europie zaburzył wizję świata większości osób. Nawykliśmy przez ostatnie trzy pokolenia do stabilności naszej rzeczywistości. Nie oznacza to jednak, że nie ciąży na nas pewna odpowiedzialność, a jeśli nie ona, to chociaż przyzwoitość. Reakcja na wojnę powinna być adekwatna do naszego położenia. Jeśli siedzisz sam w mieszkaniu opłacanym za pieniądze z Patronite, TikToka, Youtube czy innego Instagrama, to jesteś częścią przekazu dostępnego w sieci, odpowiadasz za to jaki kontent widzą twoi fani i na czym opierają część swojej wizji świata. To absolutnie nie jest miejsce na odwracanie uwagi od dramatu wojny w stronę twoich osobistych smutków i lęków.
Rozumiem skąd pochodzi takie podejście. Istnieje w internecie niepokojący trend, w którym traktuje się swoją widownie jako terapeutyczny umysł zbiorowy, któremu możesz zawsze przekazać swoje bóle, wątpliwości i obawy. Zagorzali fani na pewno okażą ci emocjonalne wsparcie. To nie jest aż tak proste i oczywiste, bo internet jest pełen hejtu i zawyżonych oczekiwań, ale każdy twórca ma w swoich obserwujących oddanych na tyle, że niezależnie od wahań poziomu produkcji będą bronić go bronić do ostatniej kropli krwi. To oni pełnią rolę pocieszycieli, o tyle lepszych od prawdziwych przyjaciół, że znają tylko fasadę. Nie mają innej perspektywy.
Taka tendencja jest szkodliwa zarówno dla odbiorcy, jak i dla nadawcy komunikatu. Dla nadawcy dlatego, że pozwala zamknąć się w bezpiecznym kokonie, złotej klatce, w której nie musi uczyć się radzenia ze swoimi problemami, emocjami, nastrojami czy stresem. Dla odbiorcy dlatego, że choćby podświadomie rozmywa jego odbiór całej sytuacji. Oczywiste jest, że bardziej przejmiemy się cierpieniem naszego ulubionego twórcy, niż tym, co go w ten stan wprowadziło. Szczególnie niebezpieczne jest to w sytuacji, gdy dorosły influencer tworzy kontent dla najmłodszych widzów, często zapatrzonych w swoich idoli.
Celowo nie wymieniam konkretnych osób, bo nie chcę być uznany za łowcę czarownic, ale chciałbym uwypuklić tendencje, które są moim zdaniem bardzo szkodliwe. Musimy zwracać na to uwagę, bo tylko rzeczowy, pozbawiony hejtu nacisk ze strony obserwujących jest w stanie wpływać na twórców. Niestety, prawdopodobnie nie na tych najbardziej szkodliwych.