Startuje sezon urlopowy. Wielu z nas już spędza lub spędzi wakacje w ulubionym „ciepełku”. Pewniakami są niezmiennie kraje śródziemnomorskie. Musimy jednak pamiętać, że Egipt, Turcja, Grecja czy Hiszpania przyciągają również miliony Rosjan. A to funduje Polakom „bliskie spotkania trzeciego stopnia” z przedstawicielami narodu agresorów.
Pierwsza refleksja pojawia się na lotnisku. Zdziwienie budzą Rosjanie odlatujący do Egiptu z Polski. Nie, to z pewnością nie są Ukraińcy lub Białorusini, co łatwo odkryć spoglądając na paszporty w kolejce do punktów odpraw. Rzecz jasna chodzi o posiadaczy wiz Schengen. Być może są to obywatele UE lub osoby z prawem pobytu w Zjednoczonej Europie. W takich kategoriach mieści się co najmniej kilka milionów Rosjan. Niemniej jednak dla tych większości Polaków, uważających Moskwę za zagrożenie naszego bezpieczeństwa, ich obecność wywołuje mieszane odczucia.
Emocje nasilają się po przyjeździe do egipskich kurortów. Kto był w tym kraju, wie, że Egipt jest od lat mekką rosyjskich turystów. W poprzednich latach najpopularniejsze plażowiska Synaju żyły z Rosjan. Świadczą o tym uliczne neony, preferencje lingwistyczne personelu hotelowego, taksówkarzy, pracowników sklepów i knajpek. Wszyscy mają kogo obsługiwać. Zgodnie z wiosennymi danymi rosyjskich biur podróży ilość wakacyjnych rezerwacji w Egipcie zmalała o 45–50 proc. Nie zmienia to faktu, że przez cztery wiosenne miesiące kraj piramid odwiedziło grubo ponad milion Rosjan. Latem będzie ich więcej, bo wojna wojną, a kanikuła kanikułą. Rosyjski najazd na Egipt to również wynik międzynarodowych obostrzeń, takich jak blokada elektronicznych płatności czy rosyjskich przewoźników. Z pewnością Rosjanie mają również mniej pieniędzy niż przed wojną. Na przykład Turcja stała się dla Moskowitów zbyt droga. Wstępne szacunki tureckiej branży turystycznej mówią o spodziewanym niedoborze aż 2 mln rosyjskich turystów rok do roku. Podobnie jest w południowych krajach UE, o czym świadczą minorowe nastroje w hiszpańskich, włoskich lub francuskich kurortach.
Natomiast pobyt w Egipcie, a szerzej na Bliskim Wschodzie i w Afryce nie jest dla poddanych Kremla niczym trudnym. Wystarczy lot do Turcji, Kazachstanu lub Gruzji, choć lista państw tranzytowych jest znacznie dłuższa. Potem przesiadka do samolotu miejscowych linii lotniczych. Podróż wymaga pewnej determinacji. Spora rodzina z syberyjskiego Omska docierała na Półwysep Synajski ponad 48 godzin.
Dlaczego Egipt cieszy się wzmożonym powodzeniem u Rosjan? Ponieważ Kair robi wszystko, aby skorzystać na międzynarodowych sankcjach wobec Moskwy. Nadal honorowane są karty płatnicze systemu Mir, a więc transakcje z rosyjskimi bankami, w tym także objętymi sankcjami. Po wycofaniu się zachodnich producentów zakupy w kurortach pozwalają uzupełniać zasoby odzieżowe, a nawet AGD. Od butików przez restauracje, po rozrywkę i ofertę spożywczą, wszystko jest ustawione pod gusty Moskowitów. Poza tym naprawdę wielu Rosjan jest udziałowcami miejscowego biznesu o różnej skali, np. salonów masażu, perfumerii i gastronomii. Warunek prawny zakłada posiadanie egipskiego wspólnika, najczęściej „słupa”.
Miejscowym trudno się dziwić. Dochody z turystyki są podstawą utrzymania milionów rodzin. Praca w hotelowych sieciach, pobliskich sklepikach i barach to na Synaju jedyna możliwość zatrudnienia. Tym bardziej że według samych Egipcjan podczas epidemicznego lockdownu rodzinne i małe firmy nie dostały od władz grosza. Dlatego kwestia odkucia się za poniesione wówczas straty to egzystencjalna kwestia. Podobnie jak nadzieja, że dzięki zagranicznym gościom przyszłość będzie lepsza.
Gdy znamy już przyczyny masowej obecności Rosjan, pora na wrażenia z „bliskich spotkań trzeciego stopnia”. Oczywiście są kwestie fundamentalne, a zatem niezmienne. Moskowici piją alkohol ciągle i w dużych ilościach. Co nie znaczy, że na umór. Nic z tych rzeczy, żadnych hałasów, burd lub awantur w swojsko-polskim stylu.
Nie da się jednak pominąć wyraźnych zmian w zachowaniu. W porównaniu z poprzednimi sezonami Rosjanie jakby przycichli. Nie epatują pieniędzmi ani pewnością obywateli supermocarstwa. Już wiedzą, że świat do nich nie należy lub wręcz spogląda z pogardą, jeśli nie wprost nienawidzi. To nie są czasy, gdy ich Putin był podejmowany na politycznych salonach, do Moskwy płynęły strumienie petrodolarów, a Kreml ogłaszał kolejne „sukcesy” agresywnego powiększania strefy wpływów. Z drugiej strony naoczna obserwacja Rosjan potwierdza ich nikłe zainteresowanie napaścią na Ukrainę. Żadnych rozmów o wojnie. Nie ma 100 tys. zabitych żołdaków Putina. Rosyjscy turyści nie wiedzą nic o dziesiątkach tysięcy martwych Ukraińców. Ich stosunek do tragedii wyraża postawa: – to nie jest nasza sprawa, tylko kremlowskiego naczalstwa. Taki stosunek potwierdza historyczną prawdę. Lata despotii i totalitaryzmu wywołały u mieszkańców Rosji zjawisko separacji mentalnej z państwem i aparatem władzy. Tyle że udawanie ślepych razi. Chyba że Rosjanie chcą być tak lojalni wobec Putina, że nawet za granicą, mając dostęp do zachodnich mediów, wygodniej im pozostawać w nieświadomości rzezi. Nie można także pominąć skutków wieloletniego prania mózgów oraz policyjnej kontroli.
A może przyczyna jest bardziej prozaiczna. Wśród hotelowych gości przeważały osoby w wieku 50+ oraz matki z małoletnimi dziećmi. W takim razie aż prosi się o odpowiedź na pytanie, gdzie są ojcowie szczęśliwych rodzin? Co w danej chwili robią tatusiowie beztrosko kąpiących się dzieci? Nie można oprzeć się skojarzeniu, że rosyjscy mężczyźni walczą na ukraińskim froncie. Nie, takich, którzy giną, a więc poborowych, nie stać na egipskie wakacje, w przeciwieństwie do rodzin skorumpowanych funkcjonariuszy reżimu, propagandystów i biurokratów. Jeśli tak, polskiemu turyście łatwo o utratę psychicznego komfortu. Zachodzi spore prawdopodobieństwo, że gdy rosyjskie rodziny korzystają z bogatej oferty all inclusive, ich inni członkowie decydują o wysadzeniu tamy w Nowej Kachowce, porwaniach ukraińskich dzieci lub o terrorystycznych nalotach na ukraińskie miasta. Lub po prostu robią wszystko, aby Putin mógł dokonywać kolejnych zbrodni wojennych.
To prawda, że Egipt jest państwem niezaangażowanym, w którym na neutralnym gruncie odpoczywają Polacy i Rosjanie. Polska i Rosja nie są także w stanie wojny. Mimo tego dwuznaczność wspólnych wakacji pozostaje. Czy można je spędzać ze wspólnikami zbrodni lub potencjalnymi zbrodniarzami?
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.