Szkolne statuty ograniczają młodzież

Szkoła to nie rewia mody?

W polskich szkołach w hierarchii ważności aktów prawnych statuty stoją zdecydowanie wyżej od konstytucji. Dyrektorzy szkół prześcigają się w tym, jak długie i złożone będą zasady ich placówek edukacyjnych, rekordziści dochodzą nawet do 150 stron. Niestety zapominają, że nie są królami na zamku, a edukację reguluje jeszcze prawo.

Jakub „Gessler” Nowak
Foto: Fotokon | Dreamstime.com

Ostatnimi czasy Internet obiegła informacja o protestach uczniów Zespołu Szkół Handlowych im. Bohaterów Poznańskiego Czerwca ’56 w Poznaniu. Ta szkoła przoduje pod względem potrzeby czucia się ważnym przez dyrektora i długości statutu szkolnego, który ma, bagatela, 144 strony. Do 21 kwietnia uczniowie zbierali podpisy pod petycją, która ma wpłynąć na to, jak szkolny regulamin ogranicza życie uczniów. Główną kością niezgody jest zakaz korzystania z telefonów zarówno na lekcjach, jak i na przerwach, srogie zasady dotyczące ubioru uczniów i niejasne zasady związane z liczeniem nieobecności. Wszystkie są sankcjonowane usunięciem ze szkoły, co zdarza się regularnie.

Rozumiem, że w latach 20. XXI w. uczniowie są wręcz przesadnie „przyklejeni” do telefonów i nie znamy dokładnie wpływu, jaki będzie to na nich mieć w przyszłości. Jednak obecnie używanie telefonu staję się wręcz przymusem, dzisiejsza młodzież istnieje w świecie, w którym zmuszeni są żyć na dwóch płaszczyznach, realnej i internetowej. Raczej się to nie zmieni. Oczywiście nie oznacza to, że powinno się móc patrzeć w telefon, kompletnie ignorując odbywające się lekcje. Jednak zgodnie ze statutem, zerknięcie na telefon w trakcie lekcji karane jest wyrzuceniem ze szkoły, co jest ewidentną przesadą. Za to w czasie przerw uczniowie są zmuszeni do tego, by każdorazowo pytać nauczycieli, czy mogą użyć własnego telefonu. Nie dziwi mnie, że uczniom składającym petycję wydaje się to oburzające.

Kwestia ubioru w rzeczonej szkole jest szczegółowo określona. Nie wolno: odsłaniać brzucha, dekoltu i pleców, zwracać uwagi krzykliwym kolorem lub fasonem, nosić ubrań z nadrukami związanymi z subkulturami oraz identyfikujących z partiami politycznymi czy klubami sportowymi. Dodatkowo długość ubrań uczniów jest dokładnie określona, nie mogą być krótsze niż 10 cm nad kolanem. Tego typu zasady w szkole średniej wydają mi się absurdalne. Widać, że celem sformułowania ich w ten sposób jest to, by uczniowie nie mogli „przechytrzyć” szkolnego regulaminu. Tylko czy wymaganie od uczniów, aby byli ubrani zgodnie z widzimisię nauczycieli i dyrekcji, to na pewno uczenie ich dyscypliny i akceptowania norm społecznych – czy jednak szkolenie kolejnego pokolenia, które będzie traktować szkołę jak przykry obowiązek? Wyrażanie się poprzez to, jak się wygląda, jest ważnym elementem dojrzałości. Czy możemy wymagać od uczniów tego, by byli odpowiedzialni, jeśli nie ufamy im nawet w kwestii tego, co chcą na siebie założyć? Zrozumiałym wydaje się oczekiwanie, aby osoby nieletnie nie ubierały się w sposób przeseksualizowany, tylko czy nie lepiej wytłumaczyć im, dlaczego to nie jest najlepszy pomysł, zamiast wieszać nad nimi bat? W jaki sposób mamy od młodzieży wymagać świadomości politycznej i obywatelskiej, jeśli nie pozwalamy im utożsamiać się z ich ideałami, niezależnie czy związanymi z przynależnością do pewnej grupy wyborców, czy subkultury? Mówimy o szkole średniej, co oznacza, że mamy do czynienia z sytuacją, w której część uczniów może już legalnie głosować i należeć do partii politycznych. Czy nie powinniśmy wspierać uczniów świadomych i aktywnych politycznie? Na temat „krzykliwych krojów i kolorów” nie będę się wypowiadał, bo ciężko określić, co dla kogo jest krzykliwe, a co nie. W sprawie ubrań sięgających maksymalnie 10 cm nad kolano na myśl przychodzi mi tylko grono pedagogiczne ganiające po szkole z linijkami i nie ukrywam, samo wyobrażenie tej sytuacji jest niesamowicie zabawne.

Mówimy o szkole średniej, czyli młodzieży w wieku 16–19 lat. W jaki sposób takie osoby mają uczyć się odpowiedzialności i dojrzałości, której się od nich wymaga, jeśli jednocześnie nie ma się do nich żadnego zaufania? Nie mogą nosić takich ubrań, jakie im się podobają, nie mogą używać telefonów, które są jednym z podstawowych narzędzi funkcjonowania w świecie, nie mogą usprawiedliwiać swoich nieobecności. W jaki sposób mamy wychować pokolenie, które będzie szanować szkołę i doceniać edukację, jeśli jednocześnie sama szkoła ich nie szanuje? Uczeń powinien czuć się w szkole bezpiecznie, co oznacza, że musi być słuchany i traktowany ze zrozumieniem. Straszenie wyrzuceniem ze szkoły ma tylko odwrotny skutek, wzbudza w dzieciakach niechęć do edukacji jako takiej.

Przykład tej poznańskiej szkoły jest tylko jednym z wielu. Na grupie facebookowej związanej ze Stowarzyszeniem Umarłych Statutów, czyli organizacją broniącą praw dzieci i uczniów, możemy znaleźć setki absurdów, które zostały wplecione w zasady funkcjonowania polskich szkół. Łączy je zwykle to, że mają za zadanie sprowadzić ucznia do roli przedmiotu w procesie edukacji, a nie pozwolić mu zdobywać wiedzę, będąc równorzędnym podmiotem w życiu szkolnym.

Rozumiem argumenty drugiej strony, obawiającej się, że ograniczenie kontroli może powodować szkodliwe zachowania wśród młodzieży. Jednak czy okres edukacji szkolnej nie ma właśnie za zadanie pozwolić uczniom popełniać błędy i się na nich uczyć? Młodzież często ma do zaoferowania dużo więcej, niż nam się wydaje. Może lepiej posłuchać, co mają do powiedzenia i wejść z nimi w dialog, zamiast traktować ich jak potencjalnych chuliganów?

Uczniom z Poznania, którzy zaczęli pokojowo protestować przeciwko drakońskim standardom panującym w ich szkole, naprawdę należy się duży szacunek. Z każdej strony, słysząc, że „młodym na niczym nie zależy, nie angażują się, bo są leniwi i wszystko mają w nosie”, byli w stanie pokazać, że są w stanie głośno, acz kulturalnie wyrazić swoją niezgodę. Niesamowicie ważnym aspektem dorastania jest to, by zacząć sobie zdawać sprawę z własnej podmiotowości.


Przeczytaj też:

Szkoła bardziej winna niż producenci broni

Po każdej szkolnej strzelaninie w USA słyszymy narzekania na to, że dostęp w do broni w Stanach Zjednoczonych jest „zbyt łatwy”. Rzadko kto jednak szuka przyczyn tych masakr w dysfunkcyjnym systemie edukacji.

Tłumy na pustkowiu

Jest druga połowa stycznia. Nawet najwytrwalsi uczelniani olewacze czują oddech sesji na karku. W ciągu dnia, w tym samym czasie, w czytelni biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego potrafi siedzieć jednocześnie nawet dziewięćset osób. Jednak to, co władze Uniwersytetu oferują w budynku biblioteki, ...

Antyczne fantazje ministra Czarnka

Przemysław Czarnek to przypadek wyjątkowy na skalę świata. Nie mówię tu nawet o kwestii programu Willa+, do nieuczciwości ze strony polityków partii rządzącej zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Mam na myśli to, że nasz minister to człowiek tak zaślepiony swoimi po...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę