Wzrastająca liczba osób świadomie wybierających bezdzietny tryb życia sprzyja popularyzacji kontrowersyjnego światopoglądu zwanego antynatalizmem. Zgodnie z jego założeniem, płodzenie i sprowadzanie na ten świat nowej istoty ludzkiej jest moralnie złe, gdyż w ten sposób skazuje się kolejnego człowieka na cierpienie. I chociaż z pewnością wielu ludzi odrzuci taką koncepcję jako szaloną czy wręcz heretycką, to są tacy, którzy postrzegają ją jako zupełnie racjonalną i uzasadnioną.
Jedno jest pewne – nie istnieje na tym świecie ani jeden człowiek, który byłby całkowicie odporny na doświadczenie cierpienia. Nawet bajecznie bogata, żyjąca najbardziej beztrosko i luksusowo osoba nie ma gwarancji, że nigdy nie dotknie jej cierpienie. Możliwe przecież, że przyjdzie jej zmierzyć się np. z chorobą, ciężkim wypadkiem lub stratą najbliższych.
Czy fakt, że cierpienie jest nieodłączną częścią ludzkiego życia to wystarczający powód, aby z tego życia zrezygnować? Antynataliści przekonują, że tak. I chociaż wyznawcy tej filozofii przyznają, że życie może przynieść nam również dobre, piękne i radosne chwile, to ich zdaniem nie stanowią one dostatecznej kompensaty i przeciwwagi dla ilości doznawanego w nim zła. Słowem – wykazywana w tym porównaniu asymetria sprawia, że bilans zysków i strat nadal wypada na niekorzyść materialnej egzystencji.
W jaki sposób podręczny argument o „męczeniu się na tym okropnym świecie” wykorzystywany często jako sarkastyczna odpowiedź na pytania wścibskich ciotek o dzieci przekształcił się w zupełnie poważnie traktowane stanowisko filozoficzne, cieszące się gronem zagorzałych zwolenników i obrońców? Można oczywiście przyjąć, że jest ono wynikiem poszukiwania powodów przez nękanych poprzez nieumiejące uszanować intymnej decyzji otoczenie bezdzietników, aby zamknąć wreszcie przykrą dyskusję, naruszającą ich przestrzeń oraz granice. Nie można też wykluczyć, że część osób zaczęła „wyznawać” antynatalizm w efekcie osobistego rozważania przyczyn własnej decyzji o bezdzietności. Czy to jednak oznacza, że antynatalizm jest „sztucznym” tworem, służącym tylko za wymówkę dla bezdzietności? Czy naprawdę nie ma w nim głębszego sensu i treści?
Wzrastająca liczba poważnych publikacji na ten temat zdaje się wykluczać taką tezę. Za książkę, która najbardziej gruntownie i od podszewki przedstawia problematykę, uważa się dzieło naczelnego piewcy antynatalizmu, południowoafrykańskiego profesora Davida Benatara pt. „Najlepiej: nie urodzić się. Istnienie jako źródło krzywdy”. Z wizją Benatara identyfikuje się wielu szacownych naukowców na całym świecie, w tym nasz rodak, pisarz i publicysta Mikołaj Starzyński, autor opracowania pt. „Antynatalizm. O niemoralności płodzenia dzieci” oraz pomysłodawca oficjalnego „logo” antynatalistów, przedstawiającego nożyczki przecinające krąg życia.
Tezy antynatalizmu mocno wziął sobie do serca 27-letni biznesmen z Indii Raphael Samuel, który pozwał swoich rodziców za to, że poczęli go bez jego zgody. Mężczyzna argumentuje, że „rodzice wybrali jego zamiast psa czy zabawki”, więc nie jest im nic winien, a poza tym powinni mu oni zapewnić dożywotnie utrzymanie, skoro sprowadzili go na świat bez jego zgody. Rodzice Samuela, będący prawnikami, traktują rzecz bardzo serio i zapewniają, że jeśli ich syn udowodni, w jaki sposób mógł wyrazić zgodę na swoje poczęcie, to przyznają się do winy i zaspokoją jego roszczenia.
Czy ta kuriozalna na pierwszy rzut oka sprawa stanie się precedensem i sądy na całej kuli ziemskiej zostaną teraz zalane pozwami nieszczęśliwych, cierpiących antynatalistów? Taki scenariusz wydaje się mało realny z dwóch powodów. Po pierwsze, antynatalizm to wciąż nie jest światopogląd cieszący się dużą popularnością. Owszem, rośnie liczba osób bezdzietnych, ale ich motywacja zazwyczaj jest zupełnie inna, mająca podłoże związane raczej z osobistymi preferencjami dotyczącymi stylu życia oraz całkiem przyziemnymi argumentami, niż z jakimkolwiek stanowiskiem filozoficznym. Ludzie nie chcą mieć dzieci, gdyż boją się, że nie uda im się zapewnić potomstwu godnych warunków życia, nie mają mieszkania, stabilnej pracy, odpowiedniego partnera. Niektórzy rezygnują z rodzicielstwa, gdyż przeraża ich kondycja współczesnego świata, nad którym ciąży widmo wojny atomowej i kryzysu klimatycznego. Inni z kolei nie chcą mieć dzieci, gdyż zwyczajnie... nie chcą. Nie widzą siebie w roli rodzica, mają inne priorytety i plany na życie, nie czują potrzeby zakładania rodziny.
Każdy z tych powodów jest dobry, ważny i godny szacunku. Nie trzeba swojego wyboru tłumaczyć przywiązaniem do doktryny antynatalizmu. Ba, nie trzeba go w ogóle tłumaczyć! Decyzja o rezygnacji z rodzicielstwa jest naszym świętym prawem prokreacyjnym, którego nikt nie może nam odebrać. Nie mamy też żadnego obowiązku „spowiadać się” z niej rodzicom, babci, cioci, sąsiadce, koleżance, księdzu czy politykom.
No dobrze, a dlaczego jeszcze nie ma zbyt wielkich szans na masowy wysyp pozwów przeciwko rodzicom? Dlatego, że wbrew pozorom antynataliści to wcale nie są ludzie, którzy z definicji są nieszczęśliwi. Owszem, zapewne wielu z nich rzeczywiście jest, ale bynajmniej nie wszyscy. Wyjaśniają oni, że mogą doświadczać szczęścia, ale nie jest to wartość na tyle silna, aby było dla niej warto znosić generowane przez życie cierpienia. "To nie jest tak, że jestem nieszczęśliwy. Mam dobre życie, ale wolałbym, aby mnie tu nie było. To jest tak, jak być w ładnym pokoju, w którym się jednak nie chce być” tłumaczy Raphael Samuel. I dodaje: „Nie ma sensu w istnieniu ludzkości. Tak wielu ludzi cierpi. Jeżeli ludzkość wyginie, planeta i zwierzęta będą szczęśliwsze, i żaden człowiek nie będzie już cierpiał. Istnienie człowieka jest bezcelowe”. Z kolei Mikołaj Starzyński zauważa: „Nie istnieje chroniczna przyjemność, a chroniczny ból – owszem. Rodzice nie pytają o zgodę dziecka, które potencjalnie skazują na wszystkie te krzywdy. Nie jest możliwe sprowadzenie na świat dziecka dla jego dobra. Płodzenie dzieci wynika zawsze z egoistycznych pobudek, na przykład, żeby na starość nie zostać samemu”.
Nurt antynatalizmu może wywoływać szok i sprzeciw zwłaszcza w Polsce, kraju silnie przesiąkniętym katolickim dogmatem o świętości życia, a także dotkniętym niezliczonymi traumami i wojnami, które bezlitośnie zdziesiątkowały jej mieszkańców. Przez setki lat wartość prokreacji w Polsce postrzegano jako zupełnie oczywistą i niepodważalną. Osobiście uważam jednak, że możliwe jest poszanowanie trudnej historii i dziedzictwa narodowego, zachowując przy tym otwarty umysł na oferowane nam przez obecne czasy nowe perspektywy. Może znajdziemy w nich coś w sam raz dla siebie…?
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.